Poczułem, jak delikatne palce prześlizgują się raz
po raz, po moim odsłoniętym ramieniu. Mruknąłem zadowolony, rozciągając wargi w
uśmiechu. – Hej, piękny. – wyszeptał mi do ucha aksamitnym głosem Lou, drapiąc
mnie lekko zarostem w policzek. Otworzyłem leniwie powieki, a moim oczom ukazał
się najpiękniejszy widok na świecie. Wpatrywał się we mnie mężczyzna o
hipnotyzujących, niebieskich oczach otoczonych wachlarzem rzęs. Na jego ustach
gościł szeroki uśmiech, odsłaniający rząd białych zębów, a jego włosy
powykręcane były we wszystkie strony, tworząc artystyczni nieład. Wodziłem
wzrokiem po perfekcyjnych rysach twarzy Louis’a starając się zapamiętać tą
chwile w najdrobniejszych szczegółach. Zza okna wpadały do pokoju mroźne
promienie słońca sprawiając, że Lou wyglądał trochę bladziej niż zazwyczaj. Po
chwili uniosłem się na łokciu tak, aby móc bezproblemowo sięgnąć do warg
chłopaka. Złożyłem na jego ustach nieśmiały pocałunek.
– No cześć. – mruknąłem,
trącając lekko swoim nosem nos Louis’a. Lou zaśmiał się krótko, po czym oparł
się o wezgłowie łóżka, przyjmując na wpół siedzącą pozycję. Nie chcąc ani na
chwilę rozstawać się z ciepłem jego ciała, podczołgałem się w stronę
niebieskookiego i oparłem głowę na jego nagim torsie. Louis zaczął bawić się
moimi lokami, zawijając raz po raz pojedyncze kosmyki na swoje delikatne palce.
Zmrużyłem oczy w rozkoszy, oddychając powoli. – Harry..? – odezwał się po kilku
chwilach Louis. – Hmm? – wymamrotałem tylko, nadal rozkoszując się jego
subtelnym dotykiem. – Nie wiem, co dokładnie powiedział Li, dlatego wolałbym
sam opowiedzieć Ci tą całą historię. – wyrzucił z siebie szatyn, przerywając
zabawę moimi włosami.
Otworzyłem oczy, po czym spojrzałem na Louis’a, który
wpatrywał się we mnie trochę smutnym wzrokiem. Podniosłem dłoń i pogładziłem nią
Lou po jego nieogolonym policzku. – Jeśli poczujesz się dzięki temu lepiej, to
mów, ja słucham. – powiedziałem. Wydawało mi się, że szafirowe tęczówki chłopaka
jakby lekko przygasły, kiedy zaczął mówić. – W wakacje przed rozpoczęciem
pierwszej klasy gimnazjum, zacząłem się bać, że być może jestem homoseksualny.
Podczas tamtego lata coś się zmieniło. Zacząłem inaczej na Ciebie patrzeć.
Czułem się źle, gdy nie było Cię przy mnie, a każde przyjacielskie
przepychanki, czy przelotne uściski, powodowały u mnie przyspieszone bicie
serca.
Wpadłem w panikę, więc gdy tylko zaczęła się szkoła, rzuciłem się w wir
randek i tego innych tego typu dupereli. Wypierałem z siebie uczucie do Ciebie
wszelkimi możliwymi sposobami. Przez większość czasu szło mi nieźle, lecz czasem
miałem momenty, kiedy myślałem, że nie wytrzymam i rzucę się na Ciebie, jak
jakieś zwierzę. – Louis zaśmiał się krótko, a na jego twarz pojawił się lekki
rumieniec. – Najczęściej zdarzało się to podczas lekcji polskiego, kiedy
wszyscy przymierali z nudów, a ja wgapiałem się w twój profil, śledząc ruchy
twoich dłoni, wpatrując się w Ciebie, gdy gryzłeś koniec swojego długopisu,
zerkając tęsknie na zegar z nadzieją, że zaraz zadzwoni dzwonek. – mówiąc to,
Lou zniżył głos prawie do szeptu. – Tak, ale potem gimnazjum się skończyło,
zaczęło się liceum, a Ty zniknąłeś. – kontynuował, wracając do normalnego tonu.
– Było mi ciężko, brakowało mi Ciebie, ale starałem się o tym nie myśleć.
Tym
razem było mi o wiele łatwiej, bo nie widywałem Cię na co dzień. W pewnej
chwili, wydawało mi się nawet, że uczucie, które żywiłem do Ciebie zupełnie
wygasło. Oczywiście, oszukiwałem sam siebie, a przekonałem się o tym, kiedy pod
koniec liceum doszła mnie wieść, że wyprowadziłeś się do Londynu. Ta wiadomość,
kompletnie wyprowadziła mnie z równowagi. Moje zachowanie było dość
nienormalnie, biorąc pod uwagę to, że rzekomo, już nic do Ciebie nie czułem.
Ale czas, znów uleczył moje rany, dając mi poczucie względnej normalności.
Poszedłem na studia i tam, poznałem Eleanor. Kasztanowe, długie loki, jej
zielone oczy oraz poczucie humoru dość szybko zawróciły mi w głowie, nie trudno
chyba zgadnąć dlaczego. – powiedział, wpatrując się w mnie z uczuciem. –
Myślałem, że się zakochałem. Dość szybko się oświadczyłem i wzięliśmy ślub. –
Choć już oswoiłem się z myślą, że Louis ma żonę, poczułem w sercu palące
ukłucie zazdrości. W tej chwili cieszyłem się, że to jednak Liam, a nie Lou,
był świadkiem mojej wściekłości, gdy usłyszałem tą wiadomość po raz pierwszy.
–
No, a potem wszystko rozpadło się, niczym domek z kart. Sądzę, że Li oszczędził
Ci informacji na temat tego, co się stało, więc może uda mi się Cię zaskoczyć.
Jak wiesz, podjąłem pracę w Harley’s House. Już pierwszego wieczoru przekonałem
się, że to była zła decyzja. Źle na mnie działało wpatrywanie się co wieczór w
całujących, czy przytulających się do siebie mężczyzn. Wciąż chodziłem jakoś
przybity oraz dziwnie rozdrażniony, zacząłem częściej kłócić się z Eleanor,
nawet o najdrobniejsze pierdoły… Wszystko szło w złym kierunku. Aż pewnego
wieczoru doszło do wydarzenia, które definitywnie zakończyło wszystko co było
pomiędzy mną, a El. – Lou przełknął nerwowo ślinę, po czym zaczął nerwowo
jeździć palcami po białym prześcieradle, w które był owinięty. – Pracowałem,
gdy nagle do pubu wszedł jakiś koleś. Na jego widok zamarłem z przerażenia, bo
widzisz, ja… w pierwszej chwili pomyślałem, że to Ty. – przyznał, a jego
policzki przybrały kolor purpury. – Potem okazało się, że to jakiś zupełny obcy
facet, ale i tak przypominał mi Ciebie jak cholera. Pewnie dlatego, tak łatwo
udało się mu zaciągnąć mnie do łóżka. Cóż, muszę przyznać, że sam też jakoś
specjalnie się nie opierałem.
No, a potem wiesz, jak się skończyło. Eleanor
nakryła nas na gorącym uczynku, wniosła sprawę o rozwód, a ja, kierując się
impulsem, spakowałem walizki i wsiadłem w pierwszy samolot odlatujący do
Londynu. Szczerze mówiąc, nie czułem jakiegoś wybitnego poczucia winy, że to
zrobiłem. Długo rozmyślałem nad tym, czemu tak łatwo przyszło mi zdradzić El,
skoro niby tak bardzo ją kochałem. W dodatku z mężczyzną, którego pierwszy raz
widziałem na oczy. Szukałem różnych wyjaśnień, kombinowałem jak mogłem… Lecz
dopiero po czasie, przyznałem się sam przed sobą, że to Ciebie wciąż kochałem,
dlatego zachowałem się tak, a nie inaczej.
A potem, kiedy zobaczyłem Cię
ponownie, w tym zadymionym, tłocznym pubie, tylko utwierdziłem się w
przekonaniu, że nadal szaleję za Tobą, jak głupia trzynastolatka. – Louis
uśmiechnął się szeroko, choć można było dostrzec, że te wyznania trochę go
krępują. – No i zacząłem Cię uwodzić z premedytacją, nie zastanawiając się za
bardzo nad tym, co robię. Tak bardzo byłem spragniony twojej bliskości, że nie
myślałem logicznie. Dopiero wtedy, gdy wyznałeś mi, że mnie kochasz,
przejrzałem na oczy. Spostrzegłem, że zachowywałem się jak skończony egoista,
który kierował się tylko sowimi zachciankami. Dlatego postanowiłem zniknąć z
twojego życia zakładając z góry, że gdy dowiesz się, że miałem… Ah,
przepraszam! Ściślej mówiąc, w sumie nadal mam żonę, nie będziesz chciał mnie
znać. Sądziłem, że nie mówiąc Ci o tym i po prostu rozpływając się w powietrzu
oszczędzę bólu oraz rozczarowania zarówno Tobie, jak i mnie. – zakończył
zakłopotanym tonem.
– I to był chyba najgłupszy pomysł, na jaki wpadłeś w całym
swoim życiu. – skomentowałem z uśmiechem. Louis rzucił mi szybkie spojrzenie,
jakby chciał się upewnić, że naprawdę nie jestem zły, po czym również się
uśmiechnął. – Tak, chyba tak. – przyznał skruszony, a na jego czole pojawiła
się drobna zmarszczka. – Przepraszam Cię, Harry. – dodał po chwili, odnajdując
w pościeli moją dłoń i splatając nasze palce w nieśmiałym uścisku. – Nie
przepraszaj, Lou. – wyszeptałem, patrząc prosto w te jego niesamowicie piękne,
uderzająco niebieskie oczy.
Nagle rozległ się głuchy łoskot, na który oboje
wzdrygnęliśmy się gwałtownie. Po chwili zorientowałem się, że takiego hałasu
narobiła śnieżka, którą ktoś z premedytacją rzucił w moje okno. Wtem, na szybie
rozplaskał się kolejny śnieżny pocisk. Zdecydowanym krokiem ruszyłem do okna, a
na twarzy malowała mi się dzika ochota mordu. Otworzyłem gwałtownie okno.
–
Czyś Ty, pojebie, oszalał, żeby rzucać śnieżkami w okna obcych ludzi?! –
wrzasnąłem ku postaci stojącej na ulicy. – Sam jesteś pojeb! – odkrzyknął
zaczepnie nieznajomy. Zmarszczyłem brwi, bo wydało mi się, że skądś znam ten
głos. Dopiero po czasie, coś zaskoczyło mi w mózgu. – Niall? – zapytałem z
niedowierzaniem. – Ano! – odpowiedział blondyn, a ja nawet z tej odległości
mogłem dostrzec, że szczerzy zęby w uśmiechu. – Jak tam Ty i twój kochaś się macie?!
– wykrzyknął, a mnie kompletnie zamurowało.
Horan wybuchnął głośnym śmiechem, a
kilku przechodniów popatrzyło się na niego, jakby byli przekonani, że zanikło
mu większość szarych komórek. – Dobre wieści szybko się rozchodzą. – dodał
wyjaśniającym tonem, wskazując dłonią na swoje prawo. Podążając wzrokiem za
jego ręką dostrzegłem, że obok niego stoi Zayn, oraz Liam we własnej osobie z
przerażoną miną. – Harry, on mnie zmusił, przysięgam! – krzyknął Li
przepraszającym tony,. Nagle poczułem, czyjąś dłoń, która objęła mnie w pasie.
– Jednak nie jesteś dobrą swatką, Liam. Prawdziwy kupidyn, potrafi dotrzymać
tajemnicy. – odparł Louis, który właśnie pojawił się przy moim boku. – HA! Więc
jednak są razem! – wrzasnął Niall, klaszcząc w dłonie z wyrazem triumfu na
twarzy. – Ej, wy tam, pedałki, szykujcie mi już lepiej herbatkę, bo nie mam
zamiaru stać pod tym oknem całego dnia, a nie odpuszczę wam, dopóki nie
opowiecie mi waszej całej love story, od samego początku zaczynając! –
zapowiedział złowieszczo, po czym łapiąc Liam’a oraz Zayn’a za łokcie,
skierował się w stronę drzwi wejściowych. – Jak ja sobie dobierałem przyjaciół?
– zapytałem Louis’a, spoglądając na niego z zrezygnowanym wyrazem twarzy. Lou
roześmiał się tylko, po czym złożył na moich ustach słodki pocałunek, któremu
oddałem się z prawdziwą rozkoszą.
***
Nie no bez kitu, musicie przyznać, ze to bylo mega slodkie, co nie? :')))))))))))))))))))))) ah oh czuje sie jak dumna mama a teraz ide spac
NO I jeszcze taki maluski PS - jak ktos zainteresowany (heheh humorek mnie nie opuszcza) to zapraszam tutaj ----------> lov3-actually.blogspot.com
tym razem bardziej mhrocznie i niebezpiecznie, ale slodziasnie tez bedzie, obiecuje slodziaki wy moje misaki :*
Larry Stylinson bromance story :D Harry Styles i Louis Tomlinson oczywiście w rolach głównych, ale nie zabraknie również pozostałych członków One Direction! Opowiadanie jest moją pierwszą takiego typu twórczością, więc proszę o wyrozumiałość :)
niedziela, 30 września 2012
Rozdział 10
Biegłem najszybciej jak mogłem,
czując dotkliwy ból w boku, jakby ktoś włożył mi nóż pomiędzy żebra. Mimo to
nie zmniejszałem tępa. – Harry, zaczekaj! – dobiegło moich uszu wołania Liam’a,
który pędził za mną resztkami sił. W końcu dobiegłem do celu i zatrzymałem się,
wpatrując się intensywnie w masywny, drewniany szyld jakiejś meksykańskiej
restauracji. Po prawej stronie drzwi stał wielki, dmuchany kaktus, na którego
widok zacząłem niekontrolowanie chichotać. Po chwili dobiegł do mnie Li,
zrzędząc i dysząc jak stara lokomotywa. Oparł się o mnie i trzymając się ręką
za serce, wydusił – Niezłą masz kondycję. – zignorowałem jego uwagę. – To tu? –
zapytałem, wskazując palcem na lokal przed nami. – Tak, ale… - zaczął Liam,
lecz nie usłyszałem dalszej części jego wypowiedzi, gdyż otworzyłem zamaszyście
drzwi i przekroczyłem pewnym krokiem próg restauracji. W środku panował gwar
oraz tłok, a z głośników leciała wesoła muzyka. Wszystkie stoliki były zajęte,
a pomiędzy jedzącymi i śmiejącymi się klientami krążyło kilku kelnerów, każdy
na głowie z wielkim sombrero i kolorową chustą przewiązaną w pasie. Zmrużyłem
oczy wytężając wzrok. I nagle, w kącie zatłoczonego pomieszczenia, dostrzegłem
go.
Stał tam, w tym idiotycznym kapeluszu, z notesem w dłoni i z uwagą notował dania dyktowane mu przez jakiegoś tęgiego faceta. Zacząłem przepychać się w jego stronę, nie zwracając uwagi na okrzyki oburzenia co poniektórych. Po chwili stałem już tuż za nim. – I do tego fasoli, ale dużo, zapisz to pan! – rozkazał grubas, machając tłustym paluchem. Louis westchnął cicho – Fasola super size, rozumiem, rozumiem… - mruknął, szkicując ołówkiem twarz siedzącego przed nim tłuściocha, pożerającego wielką porcję burrito. – Jesteś idiotą, Tomlinson. – powiedziałem głośno rozbawionym głosem.
Ołówek zatrzymał się gwałtownie, po czym Lou odwrócił się na pięcie, wpadając na mnie i tracąc równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie, więc chwyciłem go za ramiona nie chcąc, aby upadł. Louis wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy zaskoczenie mieszało się ze szczęściem oraz szokiem. – C-c-co tu robisz? – wydusił w końcu, jąkając się trochę. – Hm, pomyślmy… Mówię Ci, że jesteś idiotą. Skończonym idiotą, palantem i debilem, w którym, na moje nieszczęście, jestem zakochany jak cholera. – powiedziałem, wpatrując się z uczuciem w szafirowe tęczówki chłopaka. Louis otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu zacząć zdania. – Nic nie mów. – powiedziałem. – Liam mi wszystko opowiedział. Naprawdę jesteś głupi. – kontynuowałem. – Myślisz, że przestałbym Cię po Tym wszystkim kochać? – zapytałem, przejeżdżając kciukiem po lekko rozchylonych wargach szatyna. Nie odpowiedział, tylko patrzył się na mnie, a w jego oczach dostrzegłem łzy.
– Kocham Cię, Louis. Kocham Cię i mam nadzieję, że Ty mnie też i będziesz chciał być ze mną. – wyszeptałem, zbliżając usta do jego ucha. Poczułem, że Lou zadrżał lekko, na dźwięk moich słów. Odsunąłem się od niego trochę i rzuciłem mu jeszcze jedno spojrzenie, zanim go pocałowałem. Kiedy nasze wargi złączyły się w jedną całość poczułem, jakbym odzyskał jakąś część mnie, którą zgubiłem gdzieś w dalekiej przeszłości. Objąłem Louis’a jedną ręką w pasie, przyciskając go bardziej do mojego ciała, a drugą wplotłem w jego włosy, strącając mu tym samym te głupie sombrero z głowy. Lou zarzucił obie dłonie na moją szyję i wspiął się na place, aby zmniejszyć odległość między naszymi ustami. Czułem, jak jego pierś unosi się i opada gwałtownie, a policzki buchają gorącem.
Nagle poczułem ostry ból. Ktoś złapał mnie moje lewe ramię w żelazny uścisk i odsunął brutalnie od słodkich ust Louis’a. Nie oderwałem jednak wzroku od jego twarzy, na której wykwitły teraz pokaźne rumieńce, a oczy błyszczały dziko. Oblizałem lubieżnie wargi wpatrując się w te przepiękne, niebieskie tęczówki.
– Ja się pytam, co to, kurwa, za pedalizm szerzy się w mojej knajpie?! – ryknął mi tubalny głos tuż przy uchu. Odwróciłem z niechęcią głowę od Louis’a i spojrzałem prosto w purpurową ze złości twarz jakiegoś mężczyzny, który wyglądał jak wyjęty z kreskówki. Był dość niski, miał siwe, krzaczaste wąsy, które na końcach wywijały się ku górze, a wielkie, okrągłe oczy, które teraz dodatkowo wytrzeszczał jak opętany, zdobiły równie krzaczaste brwi. Do tego wszystkiego, na głowie miał chyba największe i najbardziej kolorowe sombrero, jakie widziałem w całym moim życiu. Nie mogąc się powstrzymać, ryknąłem niepohamowanym śmiechem. – Czego rżysz, cioto pieprzona?! – wrzasnął, rozwścieczony już do granic możliwości mały człowieczek. Nie mogąc zapanować nad impulsem, zdjąłem mu pstrokate sombrero i wkładając je na własną głowę, chwyciłem czającego się za mną Louis’a za rękę.
– Przepraszam pana, my chyba wychodzimy. – wyrzuciłem z siebie, skrajnie rozbawiony i zacząłem przepychać się szybko w stronę drzwi. – Wychodzicie?! WYCHODZICIE?! Wracać tu mi zaraz, pedały jedne! A Ty, oddawaj mi moje sombrero, krąbny kutasie! To pamiątka rodzinna! – wrzeszczał za nami, wymachując groźnie pięścią. Rzuciłem się do drzwi i otworzyłem je szeroko, prawie wpadając na Liam’a, który najwidoczniej stał tuż za nimi. Wytrzeszczył oczy, wpatrując się w gigantyczny kapelusz na mojej głowie, ale nie dałem mu czasu na żadne pytania.
– Uciekamy! – rzuciłem w jego stronę, sam puszczając się biegiem, nadal trzymając Louis’a za rękę. Nagle na ulicę wypadł właściciel restauracji, dysząc ciężko z wściekłości. – Wracać tu! WRACAĆ TU! – krzyczał za nami, podskakując w miejscu jak poparzony. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie ma sensu nas gonić. – KONIEC TEGO! TOMLINSON, ZWALNIAM CIĘ! – usłyszeliśmy jeszcze jego wrzask, znikając za rogiem. Louis roześmiał się głośno, no co moje serce zabiło trochę głośniej. Przebiegliśmy jeszcze kilka przecznic, zatrzymując się w końcu, gdyż zabrakło nam sił. Wszyscy trzej oddychaliśmy ciężko. Czując, że nogi lekko trzęsą mi się z wysiłku, przykucnąłem, opierając plecy o zimną, kamienną ścianę najbliższego budynku.
– Dobra, może teraz wynagrodzicie mi to, że o mało co na zawał nie padłem i opowiecie mi, co takiego ciekawego wydarzyło się w przeciągu tych dwudziestu minut? – wydyszał Liam z miną nieszczęśnika, trzymając się za prawy bok. Wymieniliśmy z Louis’em rozbawione spojrzenia, po czym oboje wybuchliśmy radosnym śmiechem. Śmiałem się, i śmiałem, czując jak uchodzą ze mnie wszystkie negatywne emocje, które gościły we mnie od dłuższego czasu. Nagle poczułem ciepłą dłoń na moim policzku. Z uśmiechem spojrzałem w szafirowe oczy szatyna. Na jego różanych wargach również gościł uśmiech. Położyłem dłoń po lewej stronie jego klatki piersiowej, aby móc poczuć, jak bije mu serce. Louis powędrował wzrokiem za moją ręką, a potem założył mi jednego z moich niesfornych loków za ucho, spoglądając na mnie z czułością.
– Też Cię kocham, Harry i tak, chcę być z Tobą bez względu na wszystko. – powiedział ze spokojem i złożył krótki pocałunek w kąciku moich ust. Mruknąłem, nie do końca zadowolony z tej krótkiej pieszczoty. Chciałem więcej. O wiele, wiele, więcej. Pociągnąłem Louis’a za szalik, zbliżając nasze twarze tak, że dzieliły je już tylko minimetry. – Lou… - wyszeptałem, zachłannie wędrując wolną dłonią po jego torsie.
– EKHEM. – chrząknął głośno Liam, sprowadzając nas brutalnie do rzeczywistości. – Rozumiem, że dziś raczej nie usłyszę już od was ani słowa wyjaśnienia, ale jakoś wam wybaczę. – powiedział, udając obrażonego, ale po chwili jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który zepsuł cały efekt. – Ale, kurde, musicie przyznać, że Payne to ma talent! Jestem swatka Number One na calutkim świecie! – wykrzyknął rozradowany obejmując nas oboje tak mocno, że po chwili zacząłem mieć lekkie problemy z oddychaniem. Na szczęście zaraz nas puścił, znów zaczynając trajkotać. – Jezus Maria, chyba odkryłem już moje powołanie. Założę biuro matrymonialne i zostanę światowym kupidynem! A wy..! – wskazał na nas oskarżycielsko palcem. – Macie szczęście, bo byliście moim pierwszymi klientami, więc wszystko macie gratis. Ale będziecie musieli wystąpić w reklamie, zachwalając moje niesamowite umiejętności! – zakończył, unosząc groźnie jedną brew do góry. – No, ale dobry Aniołek Miłości wie też doskonale, kiedy zostawić zakochańców samych. – dodał, a na jego twarzy znów zagościł serdeczny uśmiech. Szczerze mówiąc, zaczynałem się go trochę bać. Spojrzałem na Louis’a, który patrzył się na Liam’a z lekko otwartymi ustami. – Na razie, gołąbeczki! – rzucił w naszą stronę i odszedł zadowolony, nucąc coś pod nosem.
– Jutro mu przejdzie, prawda?… - wyszeptał Lou, odprowadzając wzrokiem, znikającą już w ciemności figurkę Liam’a. – Przejdzie. – zapewniłem go, składając pocałunek na jego czole. Louis natychmiast odwrócił się w moją stronę i uśmiechając się szeroko, splótł nasze dłonie w ciasnym uścisku. – Idziemy do Ciebie? – zapytał. – Tak, idziemy do mnie. – odpowiedziałem, czując się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Stał tam, w tym idiotycznym kapeluszu, z notesem w dłoni i z uwagą notował dania dyktowane mu przez jakiegoś tęgiego faceta. Zacząłem przepychać się w jego stronę, nie zwracając uwagi na okrzyki oburzenia co poniektórych. Po chwili stałem już tuż za nim. – I do tego fasoli, ale dużo, zapisz to pan! – rozkazał grubas, machając tłustym paluchem. Louis westchnął cicho – Fasola super size, rozumiem, rozumiem… - mruknął, szkicując ołówkiem twarz siedzącego przed nim tłuściocha, pożerającego wielką porcję burrito. – Jesteś idiotą, Tomlinson. – powiedziałem głośno rozbawionym głosem.
Ołówek zatrzymał się gwałtownie, po czym Lou odwrócił się na pięcie, wpadając na mnie i tracąc równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie, więc chwyciłem go za ramiona nie chcąc, aby upadł. Louis wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy zaskoczenie mieszało się ze szczęściem oraz szokiem. – C-c-co tu robisz? – wydusił w końcu, jąkając się trochę. – Hm, pomyślmy… Mówię Ci, że jesteś idiotą. Skończonym idiotą, palantem i debilem, w którym, na moje nieszczęście, jestem zakochany jak cholera. – powiedziałem, wpatrując się z uczuciem w szafirowe tęczówki chłopaka. Louis otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu zacząć zdania. – Nic nie mów. – powiedziałem. – Liam mi wszystko opowiedział. Naprawdę jesteś głupi. – kontynuowałem. – Myślisz, że przestałbym Cię po Tym wszystkim kochać? – zapytałem, przejeżdżając kciukiem po lekko rozchylonych wargach szatyna. Nie odpowiedział, tylko patrzył się na mnie, a w jego oczach dostrzegłem łzy.
– Kocham Cię, Louis. Kocham Cię i mam nadzieję, że Ty mnie też i będziesz chciał być ze mną. – wyszeptałem, zbliżając usta do jego ucha. Poczułem, że Lou zadrżał lekko, na dźwięk moich słów. Odsunąłem się od niego trochę i rzuciłem mu jeszcze jedno spojrzenie, zanim go pocałowałem. Kiedy nasze wargi złączyły się w jedną całość poczułem, jakbym odzyskał jakąś część mnie, którą zgubiłem gdzieś w dalekiej przeszłości. Objąłem Louis’a jedną ręką w pasie, przyciskając go bardziej do mojego ciała, a drugą wplotłem w jego włosy, strącając mu tym samym te głupie sombrero z głowy. Lou zarzucił obie dłonie na moją szyję i wspiął się na place, aby zmniejszyć odległość między naszymi ustami. Czułem, jak jego pierś unosi się i opada gwałtownie, a policzki buchają gorącem.
Nagle poczułem ostry ból. Ktoś złapał mnie moje lewe ramię w żelazny uścisk i odsunął brutalnie od słodkich ust Louis’a. Nie oderwałem jednak wzroku od jego twarzy, na której wykwitły teraz pokaźne rumieńce, a oczy błyszczały dziko. Oblizałem lubieżnie wargi wpatrując się w te przepiękne, niebieskie tęczówki.
– Ja się pytam, co to, kurwa, za pedalizm szerzy się w mojej knajpie?! – ryknął mi tubalny głos tuż przy uchu. Odwróciłem z niechęcią głowę od Louis’a i spojrzałem prosto w purpurową ze złości twarz jakiegoś mężczyzny, który wyglądał jak wyjęty z kreskówki. Był dość niski, miał siwe, krzaczaste wąsy, które na końcach wywijały się ku górze, a wielkie, okrągłe oczy, które teraz dodatkowo wytrzeszczał jak opętany, zdobiły równie krzaczaste brwi. Do tego wszystkiego, na głowie miał chyba największe i najbardziej kolorowe sombrero, jakie widziałem w całym moim życiu. Nie mogąc się powstrzymać, ryknąłem niepohamowanym śmiechem. – Czego rżysz, cioto pieprzona?! – wrzasnął, rozwścieczony już do granic możliwości mały człowieczek. Nie mogąc zapanować nad impulsem, zdjąłem mu pstrokate sombrero i wkładając je na własną głowę, chwyciłem czającego się za mną Louis’a za rękę.
– Przepraszam pana, my chyba wychodzimy. – wyrzuciłem z siebie, skrajnie rozbawiony i zacząłem przepychać się szybko w stronę drzwi. – Wychodzicie?! WYCHODZICIE?! Wracać tu mi zaraz, pedały jedne! A Ty, oddawaj mi moje sombrero, krąbny kutasie! To pamiątka rodzinna! – wrzeszczał za nami, wymachując groźnie pięścią. Rzuciłem się do drzwi i otworzyłem je szeroko, prawie wpadając na Liam’a, który najwidoczniej stał tuż za nimi. Wytrzeszczył oczy, wpatrując się w gigantyczny kapelusz na mojej głowie, ale nie dałem mu czasu na żadne pytania.
– Uciekamy! – rzuciłem w jego stronę, sam puszczając się biegiem, nadal trzymając Louis’a za rękę. Nagle na ulicę wypadł właściciel restauracji, dysząc ciężko z wściekłości. – Wracać tu! WRACAĆ TU! – krzyczał za nami, podskakując w miejscu jak poparzony. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie ma sensu nas gonić. – KONIEC TEGO! TOMLINSON, ZWALNIAM CIĘ! – usłyszeliśmy jeszcze jego wrzask, znikając za rogiem. Louis roześmiał się głośno, no co moje serce zabiło trochę głośniej. Przebiegliśmy jeszcze kilka przecznic, zatrzymując się w końcu, gdyż zabrakło nam sił. Wszyscy trzej oddychaliśmy ciężko. Czując, że nogi lekko trzęsą mi się z wysiłku, przykucnąłem, opierając plecy o zimną, kamienną ścianę najbliższego budynku.
– Dobra, może teraz wynagrodzicie mi to, że o mało co na zawał nie padłem i opowiecie mi, co takiego ciekawego wydarzyło się w przeciągu tych dwudziestu minut? – wydyszał Liam z miną nieszczęśnika, trzymając się za prawy bok. Wymieniliśmy z Louis’em rozbawione spojrzenia, po czym oboje wybuchliśmy radosnym śmiechem. Śmiałem się, i śmiałem, czując jak uchodzą ze mnie wszystkie negatywne emocje, które gościły we mnie od dłuższego czasu. Nagle poczułem ciepłą dłoń na moim policzku. Z uśmiechem spojrzałem w szafirowe oczy szatyna. Na jego różanych wargach również gościł uśmiech. Położyłem dłoń po lewej stronie jego klatki piersiowej, aby móc poczuć, jak bije mu serce. Louis powędrował wzrokiem za moją ręką, a potem założył mi jednego z moich niesfornych loków za ucho, spoglądając na mnie z czułością.
– Też Cię kocham, Harry i tak, chcę być z Tobą bez względu na wszystko. – powiedział ze spokojem i złożył krótki pocałunek w kąciku moich ust. Mruknąłem, nie do końca zadowolony z tej krótkiej pieszczoty. Chciałem więcej. O wiele, wiele, więcej. Pociągnąłem Louis’a za szalik, zbliżając nasze twarze tak, że dzieliły je już tylko minimetry. – Lou… - wyszeptałem, zachłannie wędrując wolną dłonią po jego torsie.
– EKHEM. – chrząknął głośno Liam, sprowadzając nas brutalnie do rzeczywistości. – Rozumiem, że dziś raczej nie usłyszę już od was ani słowa wyjaśnienia, ale jakoś wam wybaczę. – powiedział, udając obrażonego, ale po chwili jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który zepsuł cały efekt. – Ale, kurde, musicie przyznać, że Payne to ma talent! Jestem swatka Number One na calutkim świecie! – wykrzyknął rozradowany obejmując nas oboje tak mocno, że po chwili zacząłem mieć lekkie problemy z oddychaniem. Na szczęście zaraz nas puścił, znów zaczynając trajkotać. – Jezus Maria, chyba odkryłem już moje powołanie. Założę biuro matrymonialne i zostanę światowym kupidynem! A wy..! – wskazał na nas oskarżycielsko palcem. – Macie szczęście, bo byliście moim pierwszymi klientami, więc wszystko macie gratis. Ale będziecie musieli wystąpić w reklamie, zachwalając moje niesamowite umiejętności! – zakończył, unosząc groźnie jedną brew do góry. – No, ale dobry Aniołek Miłości wie też doskonale, kiedy zostawić zakochańców samych. – dodał, a na jego twarzy znów zagościł serdeczny uśmiech. Szczerze mówiąc, zaczynałem się go trochę bać. Spojrzałem na Louis’a, który patrzył się na Liam’a z lekko otwartymi ustami. – Na razie, gołąbeczki! – rzucił w naszą stronę i odszedł zadowolony, nucąc coś pod nosem.
– Jutro mu przejdzie, prawda?… - wyszeptał Lou, odprowadzając wzrokiem, znikającą już w ciemności figurkę Liam’a. – Przejdzie. – zapewniłem go, składając pocałunek na jego czole. Louis natychmiast odwrócił się w moją stronę i uśmiechając się szeroko, splótł nasze dłonie w ciasnym uścisku. – Idziemy do Ciebie? – zapytał. – Tak, idziemy do mnie. – odpowiedziałem, czując się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Rozdział 9
Od incydentu z Louis’em minął
tydzień. Przez te siedem dni czułem się tak, jakby ktoś wyłączył we mnie opcje
‘radość, uśmiech, szczęście’. Miałem wrażenie, że gdy spojrzę na swoją klatkę
piersiową, po jej lewej stronie zobaczę ogromną dziurę, przez którą niedawno
brutalnie wydarto ze mnie serce. Nie miałem sił nawet na płacz. Niall i Zyan
dopytywali z ciekawością, co słychać u Liama i Louisa, a ja z udawaną rozpaczą
wciąż powtarzałem, że nie mam zielonego pojęcia, bo nie zostawili mi żadnego
numeru kontaktowego bądź adresu.
Kłamstwo przyszło mi naturalnie. W końcu nikt nie wiedział o małej karteczce, która pamiętnego wieczoru wylądowała w moich spodniach. Zresztą teraz, pewnie leżała gdzieś zapomniana, pod tonami śmieci na podmiejskim wysypisku. Było mi cholernie ciężko, ale postanowiłem, że nie będę tego okazywać. Starałem funkcjonować tak, jakby nic się nie stało. Przychodziło mi to z trudem, ale udawało mi się oszukiwać przyjaciół. Dopiero wieczorami, gdy byłem pewny, że nikt mnie nie widzi, uwalniałem wypełniający mnie smutek.
Przesiadywałem długie godziny z mruczącym Kapciem na kolanach, oddając się smętnym rozmyślaniom. W dodatku na nowo zacząłem odczuwać rozpacz, którą towarzyszyła mi po śmierci Gemmy. Brakowało mi jej teraz bardziej niż kiedykolwiek. Moja siostra była jedyną osobą na świecie, która wiedziała o moim uczuciu do Louis’a. Gemma usłyszała pewnej nocy, jak wyję w poduszkę i przyszła do mnie, przytulając mnie bez słowa. Wtedy poczułem, że jak nikomu o tym nie powiem, to po prostu eksploduje. Opowiedziałem jej o wszystkim, zaczynając od samego początku i nie szczędząc żadnych szczegółów. Spodziewałem się, że Gemma odsunie się ode mnie z niesmakiem i zaraz poleci wypaplać wszystko matce – w końcu okazało się, że kocham chłopaka.
Za tamtych czasów, nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Mogę wręcz powiedzieć, że unikaliśmy siebie nawzajem jak ognia i ciągle skakaliśmy sobie do oczu. Nie mogłem więc otrząsnąć się z szoku, kiedy Gemma uśmiechnęła się do mnie i ocierając mi łzy z twarzy, zaczęła dodawać mi otuchy. Od tego wydarzania mocno się ze sobą zżyliśmy, a ja wiedziałem, że na zawsze pozostanie osobą, na którą mogę liczyć w każdej sytuacji. Wiedziałem, że niebyłym w stanie porozmawiać z nikim innym o moim aktualnym problemie, więc dusiłem go w sobie, czując, jak każdego dnia, powoli zżera mnie od środka. Wtem, osiem dni po mojej prywatnej tragedii, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zmarszczyłem lekko brwi kiedy zobaczyłem, że dobija się do mnie niejaki Pan Numer Nieznany.
– Halo? – odebrałem. – Harry? – odezwał się zachrypnięty głos w słuchawce. – Yy, tak, a kto mówi? – zapytałem zdezorientowany. – Liam. Boże, na reszcie znalazłem twój numer. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile Styles’ów jest w Londynie! Dobra, do rzeczy. Słuchaj, możemy się spotkać? Teraz, zaraz? - Mówił tak szybko, że miałem lekkie problemy ze zrozumieniem słów. – Liam, ja nie wiem, czy… - zacząłem, ale chłopak przerwał mi w pół słowa. – To bardzo ważne, Harry. Znasz mnie, wiesz, że nie wyciągałbym Cię z domu tak późno, bez konkretnego powodu. – Tak, znałem go i wiedziałem, że mówi prawdę. – Ok. – odparłem zwięźle i umówiliśmy się w pobliskim parku za dwadzieścia minut. Zjawiłem się na miejscu pięć minut przed czasem i wdychając nosem mroźne powietrze, pocierałem o siebie dłonie z nadzieją, że zrobi mi się choć trochę cieplej.
Po chwili zauważyłem, że zza rogu zmierza w moją stronę jakaś ciemna postać. Gdy twarz nieznajomego oświetliło światło ulicznej latarni, od razu poznałem w nim Liam’a. Chciałem się uśmiechnąć, ale chyba zapomniałem już, jak należy to poprawnie robić. Ograniczyłem się więc tylko do powitalnego machnięcia ręką. Liam postanowił darować sobie uprzejmości. – Musisz mi pomóc, Harry. - oświadczył, kiedy tylko znalazł się dostatecznie blisko, abym mógł go usłyszeć. – Z czym? – zapytałem, lekko zbity z tropu. – Z Louis’em. – odparł, wpatrując się we mnie wyczekująco. Zachowałem kamienną twarz. – Nie wiem o czym mówisz. – odparłem sucho. – Jezu, Harry! – żachnął się Liam. – Wiem, że coś się stało, nie ukrywaj tego przede mną! Louis chodzi od ośmiu dni jak struty i za nic nie chce mi powiedzieć, czemu tak się zachowuje! – głos chłopaka drżał z gniewu, jednak ja milczałem, wpatrując się w swoje buty. Po chwili poczułem, jak silna ręka Liam’a łapie mnie za ramię, potrząsając mną lekko.
– Harry, proszę mi, powiedz co się stało. – powiedział, tym razem ze smutkiem. Spojrzałem na jego twarz i po chwili milczenia, zacząłem opowiadać. Liam nie przerywał mi, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Kiedy już zacząłem mówić, łatwiej mi było wyrzucić z siebie wszystko bez żadnych zbędnych pytań. Gdy skończyłem, Liam opadł na ławkę, przeczesując dłonią włosy. – A więc to tak… - wyszeptał cicho, bardziej do siebie, niż do mnie. – Tak, to tyle. – rzuciłem zrezygnowany, patrząc w niebo, które dzisiejszej nocy było wyjątkowo bezchmurne. Nagle zobaczyłem spadającą gwiazdę. Wypowiedziałem w myślach życzenie, a po chwili już jej nie było. Z wzrokiem utkwionym w miejscu, gdzie zniknęła, pomyślałem, że właśnie zmarnowałem życzenie, bo było to nieprawdopodobne, ażeby się ziściło.
Odwróciłem się w stronę Liama, który nerwowo przygryzał policzek, najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie. – Li, słuchaj, chyba już powinniśmy się zbierać. Jest zimno i w ogóle… - powiedziałem, chowając głębiej czerwony od mrozu nos w szalik. – Nie. Już chyba rozumiem o co chodzi. – odparł poważnym głosem. – Louis Cię kocha, Harry. Kocha Cię jak cholera, dlatego zachował się jak skończony debil. – po jego słowach zapadła głucha, którą po chwili przerwałem, wybuchając histerycznym śmiechem. – Tak, Li, dobre sobie. Słuchaj, rozumiem, że chcesz mnie pocieszyć, czy coś, ale uwierz, takie teksty wcale mi nie pomagają. – warknąłem w stronę chłopaka, zaciskając schowane w kieszeniach dłonie w pięści. Liam przejechał pośpiesznie ręką po swojej twarzy, po czym wstał i spojrzał mi głęboko w oczy. W jego brązowych tęczówkach mogłem dostrzec swoje własne odbicie.
– Harry, on Cię kocha. Wybiegł wtedy z mieszkania nie chcąc Cię bardziej krzywdzić. Nie chciał powiedzieć Ci całej prawdy w obawie, że go znienawidzisz. – wyszeptał, a ja czułem, że każde jego słowo wżyna mi się brutalnie w mózg. – Co? – rzuciłem tylko, kręcąc głową w niedowierzaniu. – ON CIĘ KOCHA. – powtórzył dobitnie Liam. Nagle poczułem, że kolana odmawiają mi posłuszeństwa. Usiadłem na ławce, chowając twarz w dłoniach. – Skoro mnie kocha, to czemu wyszedł? – wysyczałem przez zęby czując, jak wzbiera we mnie wściekłość. Po chuja Liam mówi mi te wszystkie rzeczy?! Przecież to same kłamstwa, które ranią moje serce bardziej niż cokolwiek innego. Pomyślałem, że o stokroć wolałbym znosić ból, który odczuwa się po złamaniu ręki, nogi, bądź nawet skutki towarzyszące ranie postrzałowej. Co prawda nie wiedziałem, jak bardzo bolą takiego typu urazy, ale byłem pewny, że zniósł bym je z uśmiechem na ustach. Nic nie mogło być gorsze od tego, co czułem teraz.
Przez kilka chwil panowało milczenie, które jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału. – Harry, on ma żonę. – wyrzucił z siebie Liam. Oh, przepraszam, czy wspominałem przed chwilą, że nie może być już nic gorszego? Cóż, mogło. Zerwałem się na równe nogi czując, jak w moich żyłach pulsuje dzika nienawiść. Żona?! Przed oczami przesuwały mi się sceny jak z horroru – Louis i żona przed ołtarzem, Louis i żona wpatrzeni w siebie jak w obrazek, Louis i żona zbliżający swe twarze do pocałunku… - Może jeszcze dwójka dzieci, co, Liam?! – warknąłem z pogardliwym uśmiechem, czując jednocześnie, jak po twarzy zaczynają spływać mi pojedyncze łzy. - Tak, naprawdę, masz rację! Louis musi mnie kochać jak ja pierdole! Przecież ślub z inną osobą, oh, pardon, KOBIETĄ, jest tego żywym dowodem! – darłem się tak głośno, że nieliczni ludzie przechadzający się po parku, zaczęli spoglądać w naszą stronę z wyraźną dezaprobatą na twarzach, ale nie dbałem o to. Trząsłem się, ale bynajmniej nie z zimna. Miałem ochotę coś rozwalić, zniszczyć, chciałem sprawić, że coś, ktoś, poczuje choć ułamek tego samego co ja. Nagle poczułem, że Li mnie obejmuje. Chciałem go odepchnąć, ale miałem wrażenie, że jak jeżeli wykonam choć jeden ruch, rzucę się na niego z pięściami.
– Widzisz, Louis wiedział, że tak zareagujesz. Nie chciał Cię ranić, za bardzo Cię kocha, żeby patrzeć, jaki ból sprawia Ci ta informacja. – słowa Liam’a dochodziły do mnie jakby z daleka. – Bardzo to szlachetne z jego strony, nie powiem. – wyrzuciłem z siebie ironicznym głosem, oddychając szybko. Li westchnął cicho. – Ale pozwól, że JA dokończę Ci tą historię. – powiedział tonem, który nie przyjmował sprzeciwu i usadzając mnie z powrotem na twardej ławce, zaczął opowiadać.
Kłamstwo przyszło mi naturalnie. W końcu nikt nie wiedział o małej karteczce, która pamiętnego wieczoru wylądowała w moich spodniach. Zresztą teraz, pewnie leżała gdzieś zapomniana, pod tonami śmieci na podmiejskim wysypisku. Było mi cholernie ciężko, ale postanowiłem, że nie będę tego okazywać. Starałem funkcjonować tak, jakby nic się nie stało. Przychodziło mi to z trudem, ale udawało mi się oszukiwać przyjaciół. Dopiero wieczorami, gdy byłem pewny, że nikt mnie nie widzi, uwalniałem wypełniający mnie smutek.
Przesiadywałem długie godziny z mruczącym Kapciem na kolanach, oddając się smętnym rozmyślaniom. W dodatku na nowo zacząłem odczuwać rozpacz, którą towarzyszyła mi po śmierci Gemmy. Brakowało mi jej teraz bardziej niż kiedykolwiek. Moja siostra była jedyną osobą na świecie, która wiedziała o moim uczuciu do Louis’a. Gemma usłyszała pewnej nocy, jak wyję w poduszkę i przyszła do mnie, przytulając mnie bez słowa. Wtedy poczułem, że jak nikomu o tym nie powiem, to po prostu eksploduje. Opowiedziałem jej o wszystkim, zaczynając od samego początku i nie szczędząc żadnych szczegółów. Spodziewałem się, że Gemma odsunie się ode mnie z niesmakiem i zaraz poleci wypaplać wszystko matce – w końcu okazało się, że kocham chłopaka.
Za tamtych czasów, nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Mogę wręcz powiedzieć, że unikaliśmy siebie nawzajem jak ognia i ciągle skakaliśmy sobie do oczu. Nie mogłem więc otrząsnąć się z szoku, kiedy Gemma uśmiechnęła się do mnie i ocierając mi łzy z twarzy, zaczęła dodawać mi otuchy. Od tego wydarzania mocno się ze sobą zżyliśmy, a ja wiedziałem, że na zawsze pozostanie osobą, na którą mogę liczyć w każdej sytuacji. Wiedziałem, że niebyłym w stanie porozmawiać z nikim innym o moim aktualnym problemie, więc dusiłem go w sobie, czując, jak każdego dnia, powoli zżera mnie od środka. Wtem, osiem dni po mojej prywatnej tragedii, zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zmarszczyłem lekko brwi kiedy zobaczyłem, że dobija się do mnie niejaki Pan Numer Nieznany.
– Halo? – odebrałem. – Harry? – odezwał się zachrypnięty głos w słuchawce. – Yy, tak, a kto mówi? – zapytałem zdezorientowany. – Liam. Boże, na reszcie znalazłem twój numer. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile Styles’ów jest w Londynie! Dobra, do rzeczy. Słuchaj, możemy się spotkać? Teraz, zaraz? - Mówił tak szybko, że miałem lekkie problemy ze zrozumieniem słów. – Liam, ja nie wiem, czy… - zacząłem, ale chłopak przerwał mi w pół słowa. – To bardzo ważne, Harry. Znasz mnie, wiesz, że nie wyciągałbym Cię z domu tak późno, bez konkretnego powodu. – Tak, znałem go i wiedziałem, że mówi prawdę. – Ok. – odparłem zwięźle i umówiliśmy się w pobliskim parku za dwadzieścia minut. Zjawiłem się na miejscu pięć minut przed czasem i wdychając nosem mroźne powietrze, pocierałem o siebie dłonie z nadzieją, że zrobi mi się choć trochę cieplej.
Po chwili zauważyłem, że zza rogu zmierza w moją stronę jakaś ciemna postać. Gdy twarz nieznajomego oświetliło światło ulicznej latarni, od razu poznałem w nim Liam’a. Chciałem się uśmiechnąć, ale chyba zapomniałem już, jak należy to poprawnie robić. Ograniczyłem się więc tylko do powitalnego machnięcia ręką. Liam postanowił darować sobie uprzejmości. – Musisz mi pomóc, Harry. - oświadczył, kiedy tylko znalazł się dostatecznie blisko, abym mógł go usłyszeć. – Z czym? – zapytałem, lekko zbity z tropu. – Z Louis’em. – odparł, wpatrując się we mnie wyczekująco. Zachowałem kamienną twarz. – Nie wiem o czym mówisz. – odparłem sucho. – Jezu, Harry! – żachnął się Liam. – Wiem, że coś się stało, nie ukrywaj tego przede mną! Louis chodzi od ośmiu dni jak struty i za nic nie chce mi powiedzieć, czemu tak się zachowuje! – głos chłopaka drżał z gniewu, jednak ja milczałem, wpatrując się w swoje buty. Po chwili poczułem, jak silna ręka Liam’a łapie mnie za ramię, potrząsając mną lekko.
– Harry, proszę mi, powiedz co się stało. – powiedział, tym razem ze smutkiem. Spojrzałem na jego twarz i po chwili milczenia, zacząłem opowiadać. Liam nie przerywał mi, za co byłem mu bardzo wdzięczny. Kiedy już zacząłem mówić, łatwiej mi było wyrzucić z siebie wszystko bez żadnych zbędnych pytań. Gdy skończyłem, Liam opadł na ławkę, przeczesując dłonią włosy. – A więc to tak… - wyszeptał cicho, bardziej do siebie, niż do mnie. – Tak, to tyle. – rzuciłem zrezygnowany, patrząc w niebo, które dzisiejszej nocy było wyjątkowo bezchmurne. Nagle zobaczyłem spadającą gwiazdę. Wypowiedziałem w myślach życzenie, a po chwili już jej nie było. Z wzrokiem utkwionym w miejscu, gdzie zniknęła, pomyślałem, że właśnie zmarnowałem życzenie, bo było to nieprawdopodobne, ażeby się ziściło.
Odwróciłem się w stronę Liama, który nerwowo przygryzał policzek, najwyraźniej myśląc o czymś intensywnie. – Li, słuchaj, chyba już powinniśmy się zbierać. Jest zimno i w ogóle… - powiedziałem, chowając głębiej czerwony od mrozu nos w szalik. – Nie. Już chyba rozumiem o co chodzi. – odparł poważnym głosem. – Louis Cię kocha, Harry. Kocha Cię jak cholera, dlatego zachował się jak skończony debil. – po jego słowach zapadła głucha, którą po chwili przerwałem, wybuchając histerycznym śmiechem. – Tak, Li, dobre sobie. Słuchaj, rozumiem, że chcesz mnie pocieszyć, czy coś, ale uwierz, takie teksty wcale mi nie pomagają. – warknąłem w stronę chłopaka, zaciskając schowane w kieszeniach dłonie w pięści. Liam przejechał pośpiesznie ręką po swojej twarzy, po czym wstał i spojrzał mi głęboko w oczy. W jego brązowych tęczówkach mogłem dostrzec swoje własne odbicie.
– Harry, on Cię kocha. Wybiegł wtedy z mieszkania nie chcąc Cię bardziej krzywdzić. Nie chciał powiedzieć Ci całej prawdy w obawie, że go znienawidzisz. – wyszeptał, a ja czułem, że każde jego słowo wżyna mi się brutalnie w mózg. – Co? – rzuciłem tylko, kręcąc głową w niedowierzaniu. – ON CIĘ KOCHA. – powtórzył dobitnie Liam. Nagle poczułem, że kolana odmawiają mi posłuszeństwa. Usiadłem na ławce, chowając twarz w dłoniach. – Skoro mnie kocha, to czemu wyszedł? – wysyczałem przez zęby czując, jak wzbiera we mnie wściekłość. Po chuja Liam mówi mi te wszystkie rzeczy?! Przecież to same kłamstwa, które ranią moje serce bardziej niż cokolwiek innego. Pomyślałem, że o stokroć wolałbym znosić ból, który odczuwa się po złamaniu ręki, nogi, bądź nawet skutki towarzyszące ranie postrzałowej. Co prawda nie wiedziałem, jak bardzo bolą takiego typu urazy, ale byłem pewny, że zniósł bym je z uśmiechem na ustach. Nic nie mogło być gorsze od tego, co czułem teraz.
Przez kilka chwil panowało milczenie, które jeszcze bardziej doprowadzało mnie do szału. – Harry, on ma żonę. – wyrzucił z siebie Liam. Oh, przepraszam, czy wspominałem przed chwilą, że nie może być już nic gorszego? Cóż, mogło. Zerwałem się na równe nogi czując, jak w moich żyłach pulsuje dzika nienawiść. Żona?! Przed oczami przesuwały mi się sceny jak z horroru – Louis i żona przed ołtarzem, Louis i żona wpatrzeni w siebie jak w obrazek, Louis i żona zbliżający swe twarze do pocałunku… - Może jeszcze dwójka dzieci, co, Liam?! – warknąłem z pogardliwym uśmiechem, czując jednocześnie, jak po twarzy zaczynają spływać mi pojedyncze łzy. - Tak, naprawdę, masz rację! Louis musi mnie kochać jak ja pierdole! Przecież ślub z inną osobą, oh, pardon, KOBIETĄ, jest tego żywym dowodem! – darłem się tak głośno, że nieliczni ludzie przechadzający się po parku, zaczęli spoglądać w naszą stronę z wyraźną dezaprobatą na twarzach, ale nie dbałem o to. Trząsłem się, ale bynajmniej nie z zimna. Miałem ochotę coś rozwalić, zniszczyć, chciałem sprawić, że coś, ktoś, poczuje choć ułamek tego samego co ja. Nagle poczułem, że Li mnie obejmuje. Chciałem go odepchnąć, ale miałem wrażenie, że jak jeżeli wykonam choć jeden ruch, rzucę się na niego z pięściami.
– Widzisz, Louis wiedział, że tak zareagujesz. Nie chciał Cię ranić, za bardzo Cię kocha, żeby patrzeć, jaki ból sprawia Ci ta informacja. – słowa Liam’a dochodziły do mnie jakby z daleka. – Bardzo to szlachetne z jego strony, nie powiem. – wyrzuciłem z siebie ironicznym głosem, oddychając szybko. Li westchnął cicho. – Ale pozwól, że JA dokończę Ci tą historię. – powiedział tonem, który nie przyjmował sprzeciwu i usadzając mnie z powrotem na twardej ławce, zaczął opowiadać.
Rozdział 8
Ledwo zamknąłem drzwi, a już
poczułem gorący oddech Louis’a no mojej szyi. Odwróciłem się i byłem pewny, że
moja twarz przybrała kolor ciemnej czerwieni, choć przed chwilą nawet nie byłem
zarumieniony. Tomlinson wpatrywał się we mnie intensywnie z lekko uchylonymi,
spierzchniętymi wargami, które po chwili oblizał lubieżnie językiem, wywołując
tym u mnie gęsią skórkę. Po chwili przysunął się do mnie tak blisko, że byłem w
stanie policzyć nieliczne piegi na jego twarzy, o których istnieniu nie miałem bladego
pojęcia. Za plecami czułem twardą ścianę. – Harry… - szepnął gardłowym głosem,
wplatając jedną dłoń w moje kasztanowe loki, a drugą łapiąc mnie w tali. Automatycznie
przysunąłem biodra do jego bioder kręcąc nimi lekko, na co szatyn westchnął
cicho. – Harry… - powtórzył, wędrując nieśmiało ręką pod moją koszulką.
Nagle poczułem, że coś we mnie pęka. Pchnąłem Louis’a na przeciwległą ścianę, obsypując pocałunkami jego odsłoniętą szyję. Wypełniała mnie niesamowita żądza i pożądanie, które wręcz rozsadzały mnie od środka. Nie chciałem myśleć co będzie potem. Wyłączyłem zupełnie tą część mózgu, która odpowiedzialna była za racjonalne analizowanie sytuacji i wyciągania rozsądnych wniosków. W dupie miałem to wszystko. Teraz liczył się dla mnie tylko Louis, który aktualnie jęczał cicho pod wpływem moich pieszczot.
Niespodziewanie wsunąłem kolano pomiędzy nogi Tomlinsona, na co zareagował okrzykiem zaskoczenia. Spodobał mi się ten dźwięk, oj, spodobał. Bardziej przycisnąłem kolano do kroku Louis’a, tak, że teraz mogłem dokładnie wyczuć już całkiem sztywne przyrodzenie niebieskookiego schowane w spodniach. Lou zacisnął mocno dłonie na moich ramionach, przygryzając dolną wargę. Zaschło mi w ustach na ten widok. ‘Boże, jaki on jest nieprzyzwoicie seksowny’ przemknęło mi przez głowę. Po chwili złapałem szatyna obiema dłońmi pod tyłkiem i przeniosłem nas obu na sofę stojącą w salonie. Nie marnując czasu, wsunąłem ręce pod koszulkę Tomlinsona, wędrując nimi po jego umięśnionym torsie. Louis gwałtownym ruchem zdjął z siebie niepotrzebną w tym momencie garderobę.
Z moich ust wydobył się cichy jęk, kiedy pochłaniałem wzrokiem nawet najdrobniejszy szczegół jego cudownego ciała. Schyliłem się do linii jego bokserek, która wystawała trochę spoza spodni szatyna i zacząłem składać mokre pocałunki na jego podbrzuszu. Poczułem, że Lou drga z rozkoszy. Nie przerywając całowania, dotknąłem Louis’a pomiędzy nogami, masując delikatnie przez spodnie jego mocno pobudzonego przyjaciela. – Oh! – wyrwało się niebieskookiemu i wygiął się w łuk, niecierpliwie kręcąc miednicą. Spojrzałem na jego twarz, wodząc językiem po krawędzi bokserek chłopaka. Lou napotkał mój wzrok, rumieniąc się lekko. – Harry, zrób mi dobrze. Teraz. – wyjąkał przez zaciśnięte usta, patrząc na mnie oczami błyszczącymi z podniecenia. Miałem wrażenie, że zaraz moje serce nie wytrzyma tego natłoku wrażeń. Ścisnąłem mocniej przyrodzenie Louis’a, przysuwając się do jego twarzy tak blisko, że stykaliśmy się nosami. Szatyn miał zamknięte powieki i oddychał szybko, przez rozchylone wargi.
Wtem, coś we mnie kliknęło. – Louis, otwórz oczy, proszę. – powiedziałem cicho, nieśmiałym głosem. Lou spełnił moją prośbę i widać było, że jest lekko zaskoczony moją niespodziewaną zmianą nastroju. Wpatrywałem się w jego zdezorientowane, piękne oczy. – Nie chcę tego tak zrobić. – oznajmiłem mu, chwytając jego twarz w obie dłonie. – Zbyt długo Cię kocham, żeby przelecieć Cię jak pierwszą lepszą panienkę na sofie. Jesteś dla mnie o wiele więcej wart i chcę żebyś to wiedział. – wyszeptałem, czując, że oczy zachodzą mi łzami. Zamrugałem gwałtownie, żeby się ich pozbyć. – Kochasz mnie? – zapytał Louis głuchym głosem, wpatrując się we mnie tępo. – Tak. – odpowiedziałem i odsunąłem się od niego gwałtownie, wstając z sofy.
Zacząłem krążyć nerwowo po pokoju. Moje dłonie drżały, a po policzkach zaczęły spływać łzy, których nawet nie próbowałem już powstrzymać. – Kocham Cię, kocham Cię jak jakiś idiota, od kiedy skończyłem trzynaście lat! – wykrzyczałem w stronę Louis’a, który teraz siedział wyprostowany na kanapie i śledził mnie wzrokiem. Jego brak jakiejkolwiek reakcji doprowadzał mnie do szału. Z bezsilności walnąłem z całej siły pięścią w ścianę. Syknąłem z bólu, przyciskając dłoń do klatki piersiowej. Po chwili poczułem, że obejmują mnie ciepłe ramiona. Chciałem go odsunąć, wrzasnąć na niego, żeby nie litował się nade mną, żeby nie wzbudzał we mnie już więcej tej beznadziejnej nadziei, jeżeli on nic więcej do mnie nie czuje, ale nie mogłem. Po prostu, nie potrafiłem tego zrobić.
Ogarniała mnie rozpacz, że znów tracę tak ważną osobę w moim życiu. Byłem pewny, że to jest ostatni raz, kiedy widzę Tomlinson’a. Nie chciałem pogodzić się z tą myślą, więc wtuliłem się w Louis’a jak małe dziecko, wciskając zapłakaną twarz pomiędzy zagłębienie między jego szyją a obojczykiem. Lou trzymał mnie w objęciach, kołysząc lekko, a ja ryczałem, i ryczałem ściskając go tak mocno, jakbym się bał, że zaraz mnie odepchnie i wybiegnie z mieszkania, zostawiając mnie samego. Szczerze mówiąc, byłem pewny, że to zrobi, gdy tylko go puszczę, więc nie rozluźniłem uścisku ani na chwilę. – Harry, Harry, uspokój się już proszę. – dobiegł mnie po jakimś czasie zatroskany głos Tomlinson’a. – Harry... – powtórzył, a ja przestałem szlochać, choć z moich oczu nadal płynęły łzy. Zapadła cisza, która była dla mnie o stokroć gorsza, od jakichkolwiek słów. Puściłem Louis’a, po czym odezwałem się.
– Nie ważne, Louis. Możesz już iść. Przepraszam Cię, za to wszystko. – oznajmiłem suchym głosem czując, jak każde z tych wyrazów, rozdziera mi serce na drobne kawałeczki. Przez kilka minut Lou nie ruszał się z miejsca, lecz w pewnym wstał niepewnie, a potem wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.
Nagle poczułem, że coś we mnie pęka. Pchnąłem Louis’a na przeciwległą ścianę, obsypując pocałunkami jego odsłoniętą szyję. Wypełniała mnie niesamowita żądza i pożądanie, które wręcz rozsadzały mnie od środka. Nie chciałem myśleć co będzie potem. Wyłączyłem zupełnie tą część mózgu, która odpowiedzialna była za racjonalne analizowanie sytuacji i wyciągania rozsądnych wniosków. W dupie miałem to wszystko. Teraz liczył się dla mnie tylko Louis, który aktualnie jęczał cicho pod wpływem moich pieszczot.
Niespodziewanie wsunąłem kolano pomiędzy nogi Tomlinsona, na co zareagował okrzykiem zaskoczenia. Spodobał mi się ten dźwięk, oj, spodobał. Bardziej przycisnąłem kolano do kroku Louis’a, tak, że teraz mogłem dokładnie wyczuć już całkiem sztywne przyrodzenie niebieskookiego schowane w spodniach. Lou zacisnął mocno dłonie na moich ramionach, przygryzając dolną wargę. Zaschło mi w ustach na ten widok. ‘Boże, jaki on jest nieprzyzwoicie seksowny’ przemknęło mi przez głowę. Po chwili złapałem szatyna obiema dłońmi pod tyłkiem i przeniosłem nas obu na sofę stojącą w salonie. Nie marnując czasu, wsunąłem ręce pod koszulkę Tomlinsona, wędrując nimi po jego umięśnionym torsie. Louis gwałtownym ruchem zdjął z siebie niepotrzebną w tym momencie garderobę.
Z moich ust wydobył się cichy jęk, kiedy pochłaniałem wzrokiem nawet najdrobniejszy szczegół jego cudownego ciała. Schyliłem się do linii jego bokserek, która wystawała trochę spoza spodni szatyna i zacząłem składać mokre pocałunki na jego podbrzuszu. Poczułem, że Lou drga z rozkoszy. Nie przerywając całowania, dotknąłem Louis’a pomiędzy nogami, masując delikatnie przez spodnie jego mocno pobudzonego przyjaciela. – Oh! – wyrwało się niebieskookiemu i wygiął się w łuk, niecierpliwie kręcąc miednicą. Spojrzałem na jego twarz, wodząc językiem po krawędzi bokserek chłopaka. Lou napotkał mój wzrok, rumieniąc się lekko. – Harry, zrób mi dobrze. Teraz. – wyjąkał przez zaciśnięte usta, patrząc na mnie oczami błyszczącymi z podniecenia. Miałem wrażenie, że zaraz moje serce nie wytrzyma tego natłoku wrażeń. Ścisnąłem mocniej przyrodzenie Louis’a, przysuwając się do jego twarzy tak blisko, że stykaliśmy się nosami. Szatyn miał zamknięte powieki i oddychał szybko, przez rozchylone wargi.
Wtem, coś we mnie kliknęło. – Louis, otwórz oczy, proszę. – powiedziałem cicho, nieśmiałym głosem. Lou spełnił moją prośbę i widać było, że jest lekko zaskoczony moją niespodziewaną zmianą nastroju. Wpatrywałem się w jego zdezorientowane, piękne oczy. – Nie chcę tego tak zrobić. – oznajmiłem mu, chwytając jego twarz w obie dłonie. – Zbyt długo Cię kocham, żeby przelecieć Cię jak pierwszą lepszą panienkę na sofie. Jesteś dla mnie o wiele więcej wart i chcę żebyś to wiedział. – wyszeptałem, czując, że oczy zachodzą mi łzami. Zamrugałem gwałtownie, żeby się ich pozbyć. – Kochasz mnie? – zapytał Louis głuchym głosem, wpatrując się we mnie tępo. – Tak. – odpowiedziałem i odsunąłem się od niego gwałtownie, wstając z sofy.
Zacząłem krążyć nerwowo po pokoju. Moje dłonie drżały, a po policzkach zaczęły spływać łzy, których nawet nie próbowałem już powstrzymać. – Kocham Cię, kocham Cię jak jakiś idiota, od kiedy skończyłem trzynaście lat! – wykrzyczałem w stronę Louis’a, który teraz siedział wyprostowany na kanapie i śledził mnie wzrokiem. Jego brak jakiejkolwiek reakcji doprowadzał mnie do szału. Z bezsilności walnąłem z całej siły pięścią w ścianę. Syknąłem z bólu, przyciskając dłoń do klatki piersiowej. Po chwili poczułem, że obejmują mnie ciepłe ramiona. Chciałem go odsunąć, wrzasnąć na niego, żeby nie litował się nade mną, żeby nie wzbudzał we mnie już więcej tej beznadziejnej nadziei, jeżeli on nic więcej do mnie nie czuje, ale nie mogłem. Po prostu, nie potrafiłem tego zrobić.
Ogarniała mnie rozpacz, że znów tracę tak ważną osobę w moim życiu. Byłem pewny, że to jest ostatni raz, kiedy widzę Tomlinson’a. Nie chciałem pogodzić się z tą myślą, więc wtuliłem się w Louis’a jak małe dziecko, wciskając zapłakaną twarz pomiędzy zagłębienie między jego szyją a obojczykiem. Lou trzymał mnie w objęciach, kołysząc lekko, a ja ryczałem, i ryczałem ściskając go tak mocno, jakbym się bał, że zaraz mnie odepchnie i wybiegnie z mieszkania, zostawiając mnie samego. Szczerze mówiąc, byłem pewny, że to zrobi, gdy tylko go puszczę, więc nie rozluźniłem uścisku ani na chwilę. – Harry, Harry, uspokój się już proszę. – dobiegł mnie po jakimś czasie zatroskany głos Tomlinson’a. – Harry... – powtórzył, a ja przestałem szlochać, choć z moich oczu nadal płynęły łzy. Zapadła cisza, która była dla mnie o stokroć gorsza, od jakichkolwiek słów. Puściłem Louis’a, po czym odezwałem się.
– Nie ważne, Louis. Możesz już iść. Przepraszam Cię, za to wszystko. – oznajmiłem suchym głosem czując, jak każde z tych wyrazów, rozdziera mi serce na drobne kawałeczki. Przez kilka minut Lou nie ruszał się z miejsca, lecz w pewnym wstał niepewnie, a potem wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.
***
Jeszcze jeden i jeszcze raz, hej hooooooo!
Rozdział 7
Otworzyłem oczy i natychmiast je
zamknąłem, bo oślepiło mnie blade światło poranka. Z moich ust wydobył się
głośny jęk niezadowolenia. Uniosłem się lekko na łokciach, żeby ugnieść dłonią
poduszkę tak, aby nabrała wygodniejszego kształtu. Potem położyłem się na niej
z uśmiechem zadowolenia na ustach. Lecz nagle, w moim umyśle pojawiły się sceny
z wczorajszego wieczoru – wieczór, bar, picie, Niall, Zayn, Liam, Louis.
Wyprostowałem się gwałtownie, a Kapeć obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem, jakby
była trochę zdziwiona moim zachowaniem.
‘Louis…’ pomyślałem, po czym przypomniał mi się jego dotyk na mojej skórze, jego delikatne palce i głęboki głos. Uśmiechnąłem się rozmarzony, przyglądając się mojej prawej ręce, leżącej spokojnie na pościeli, która jeszcze kilka godzin temu spleciona była z dłonią Tomlinson’a. Ale po chwili uśmiech zszedł z mojej twarzy i ogarnęło mnie poczucie beznadziei. Zwiesiłem głowę, wpatrując się ponuro w swoje kolana. To, co zaszło wczoraj, nie miało dla Louis’a żadnego znaczenia. Był po prostu pijany i nie myślał racjonalnie. Proszę Cię, Styles, czyżbyś naprawdę uwierzył, że Lou czuje do Ciebie coś więcej niż zwykłą przyjaźń?
Poczułem, jak rozczarowanie piecze mnie w gardle. Byłem na siebie wściekły, że dopuściłem do tego, aby zapłonął we mnie płomień nadziei, który teraz zgasł szybciej, niż się pojawił. Louis przecież nie jest, i nigdy nie był gejem, a ja bardzo dobrze o tym wiedziałem. Ale z drugiej strony, ja przecież też nie byłem gejem, prawda? Od czasu przeprowadzki do Londynu miałem trochę kobiet. Podobały mi się ich ciała, uwielbiałem patrzeć na nie, gdy jeszcze spały po upojnej nocy.
Wstałem z łóżka czując, jak trzęsą mną emocje. Sięgnąłem po spodnie wciągając je na nogi, z zamiarem wyjścia z domu. Chciałem pójść gdziekolwiek, by zająć czymś myśli. Nie zniósłbym siedzenia w miejscu i bezsensownego rozmyślania, co by było gdyby. Nagle, przypomniał mi się jeszcze jeden szczegół z wczorajszej nocy. Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni karteczkę z numerem Louis’a. Popatrzyłem chwilę na ciąg cyfr, oraz zgrabne pismo chłopaka, po czym odłożyłem papierek na szafkę stojącą przy łóżku.
Założyłem przez głowę bordową bluzę i ruszyłem w stronę drzwi, po drodze zarzucając torbę na ramię. Gdy wyszedłem na ulicę, moją twarz zaatakował chłody wiatr. Przekląłem się w duchu, że nie wziąłem ze sobą szalika, czy czegoś w tym rodzaju, ale nie miałem zamiaru wracać do domu. Ruszyłem przed siebie, pochłonięty swoimi myślami, ignorując złośliwość londyńskiej pogody.
Oczywiście, miałem zamiar zadzwonić do Louis’a. Była tylko kwestia, kiedy to zrobię. Niestety obawiałem się, że nie mogłem udawać w nieskończoność, że nasze wczorajsze spotkanie nie miało miejsca. Był moim dobrym przyjacielem i nie mogłem go tak po prostu olać, bo mam pewne, dość poważne, problemy z głową. Zresztą stęskniłem się za nim oraz Liam’em i nie potrafiłem dopuścić do siebie możliwości, że znów miałbym stracić z nimi kontakt, kiedy los ponownie postanowił skrzyżować ze sobą nasze drogi. Poza tym odniosłem wrażenie, że Niall i Zayn bardzo ich polubili, więc byłoby to niemożliwością, gdyby niespodziewanie zapomnieli o nich i nie zadawali mi natarczywych pytań, kiedy znów będziemy mogli się spotkać.
Biłem się z myślami, prąc do przodu, obmyślając różne opcje. Kiedy w końcu doszedłem do wniosku, że po powrocie do domu zadzwonię do Louis’a, odkładając moje chore pragnienia na bok, z nieba zaczął prószyć śnieg. – Co do cholery? – mruknąłem do siebie, patrząc zdziwiony w niebo. Był przecież dopiero koniec listopada. Z cichym westchnieniem zawróciłem, kierując się w stronę swojego mieszkania. Niestety śnieg padał coraz gęściej, a biorąc pod uwagę, że miałem na sobie tylko bluzę, chłód mocno dawał mi się we znaki.
Po chwili postanowiłem, że odczekam, aż się rozpogodzi i szczękając zębami wpadłem do pierwszego lepszego sklepu. Okazało się, że trafiłem do piekarni. Uśmiechnąłem się z ulgą, biorąc głęboki wdech i rozkoszując się zapachem świeżego pieczywa oraz panującym w lokalu ciepłem. Podszedłem do kasy i kupiłem zwykły biały chleb, a po chwili zastanowienia również małą drożdżówkę z makiem oraz białą kawę. Kiedy schowałem już portfel do torby i miałem zamiar usiąść przy jednym z nielicznych stolików, postawionych w piekarni, do moich uszu dobiegł cichy szept.
– Dobry wybór, Harry. – Gdy tylko usłyszałem ten głos, doskonale zdałem sobie sprawę, kogo ujrzę za plecami. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem twarzą w twarz z nikim innym, jak nie z Louis’em Tomlinson’em. Lou uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja starałem odpowiedzieć mu tym samym, ale na mojej twarzy pojawił się tylko jakiś bliżej niezidentyfikowany grymas. Szatyn roześmiał się krótko na widok mojej miny, po czym poklepał mnie lekko po ramieniu, mówiąc. – Usiądź przy jakimś stoliku. Ja tylko coś sobie kupię i usiądę z Tobą, o ile nie masz nic przeciwko. – W odpowiedzi pokręciłem tylko potakująco głową, po czym drżącymi rękoma chwyciłem swoje zakupy i zająłem najbliższy stolik.
Postanowiłem wykorzystać chwilę samotności, aby doprowadzić się do porządku i zmusić mój umysł do racjonalnego myślenia. Po tak długim okresie niewidzenia się, wyszedłem już z wprawy zachowywania się tak, jakbym czuł do Louis’a tylko przyjaźń. Niestety jego nagłe pojawianie się nie wiadomo skąd, nie pomagało mi do wrócenia do dawnej formy. Zamknąłem oczy i zacząłem wymyślać różne niespotykane kształty, jakie można by było nadać solniczce stojącej przede mną na stole, aby uspokoić targające mną emocje.
Kiedy usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła, otworzyłem oczy i używszy Louis’a, moje ciało ograniczyło się tylko do intensywnych motylków w brzuchu. Żadnych zewnętrznych oznak zakochania. Pogratulowałem sobie w duchu. – Poważna mina. – zagadnął Lou, patrząc na mnie w skupieniu. – Czyżbyś puścił cichacza? – spytał, zniżając głos do szeptu. Parsknąłem śmiechem, o mało nie rozlewając przy tym kawy. Tomlinson odkroił sobie widelcem kawałek marchewkowego ciasta, które przed chwilą zamówił i włożył go do ust z triumfalną miną. Po chwili jednak odłożył sztuciec, patrząc na mnie jakoś dziwnie. Hm, tak jakby z czułością? ‘Nie, Harry, wybij to sobie z głowy!’ zagrzmiał groźnie surowy głos w mojej podświadomości.
– Muszę Ci powiedzieć, że tęskniłem za Tobą jak cholera. – oznajmił beztrosko Louis, a moją całą trzeźwość umysłu prawie szlag trafił. Zdołałem się jednak opanować i przełykając głośno ślinę, wydusiłem z siebie drżącym głosem. – Mnie też Ciebie brakowało. Tak, o tutaj. – powiedziałem wskazując na swoją klatkę piersiową. – Albo to były po prostu wzdęcia. – zakończyłem z chytrym uśmiechem na ustach. Tym razem, to Louis wybuchnął śmiechem, parskając dookoła okruszkami ciasta. Jego perlisty śmiech był rajem dla moich uszu. Atmosfera zupełnie się rozluźniła, a ja byłem z siebie niesamowicie dumny, że ani razu nie złapałem Louis’a za rękę, bądź nie odgarnąłem mu zabłąkanego kosmyka z twarzy, chodź powstrzymywanie tych odruchów, sprawiało mi niemal fizyczny ból. Cieszyłem się, że znów możemy czerpać radość ze spędzanego wspólnie czasu. Prawie zapomniałem, jak dobrze czuję się w towarzystwie tego roześmianego chłopaka.
Kiedy jednak na naszych talerzach zostały już tylko okruszki, a szklanki były już puste, Tomlinson spojrzał na mnie zalotnie spod rzęs, zupełnie tak samo, jak zrobił to poprzedniego wieczoru. Złapał mnie za rękę, która leżała swobodnie na stole, i nie dając mi czasu na jakąkolwiek reakcję, odezwał się powoli, jakby specjalnie przeciągając slaby. – To jak, może teraz pokażesz mi swoje mieszkanie, a potem, zaprosisz mnie na obiad, który moglibyśmy zrobić razem? – Miałem otwarte oczy, lecz obrazy, które pojawiły się w mojej wyobraźni, na dźwięk jego słów, przysłoniły mi rzeczywistość. Potrząsnąłem lekko głową, chcąc pozbyć się natrętnych i nawiasem mówiąc, bardzo nieprzyzwoitych myśli. – Jasne. – wychrypiałem, a Louis uśmiechnął się szeroko z tajemniczym błyskiem w oczach.
‘Louis…’ pomyślałem, po czym przypomniał mi się jego dotyk na mojej skórze, jego delikatne palce i głęboki głos. Uśmiechnąłem się rozmarzony, przyglądając się mojej prawej ręce, leżącej spokojnie na pościeli, która jeszcze kilka godzin temu spleciona była z dłonią Tomlinson’a. Ale po chwili uśmiech zszedł z mojej twarzy i ogarnęło mnie poczucie beznadziei. Zwiesiłem głowę, wpatrując się ponuro w swoje kolana. To, co zaszło wczoraj, nie miało dla Louis’a żadnego znaczenia. Był po prostu pijany i nie myślał racjonalnie. Proszę Cię, Styles, czyżbyś naprawdę uwierzył, że Lou czuje do Ciebie coś więcej niż zwykłą przyjaźń?
Poczułem, jak rozczarowanie piecze mnie w gardle. Byłem na siebie wściekły, że dopuściłem do tego, aby zapłonął we mnie płomień nadziei, który teraz zgasł szybciej, niż się pojawił. Louis przecież nie jest, i nigdy nie był gejem, a ja bardzo dobrze o tym wiedziałem. Ale z drugiej strony, ja przecież też nie byłem gejem, prawda? Od czasu przeprowadzki do Londynu miałem trochę kobiet. Podobały mi się ich ciała, uwielbiałem patrzeć na nie, gdy jeszcze spały po upojnej nocy.
Wstałem z łóżka czując, jak trzęsą mną emocje. Sięgnąłem po spodnie wciągając je na nogi, z zamiarem wyjścia z domu. Chciałem pójść gdziekolwiek, by zająć czymś myśli. Nie zniósłbym siedzenia w miejscu i bezsensownego rozmyślania, co by było gdyby. Nagle, przypomniał mi się jeszcze jeden szczegół z wczorajszej nocy. Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni karteczkę z numerem Louis’a. Popatrzyłem chwilę na ciąg cyfr, oraz zgrabne pismo chłopaka, po czym odłożyłem papierek na szafkę stojącą przy łóżku.
Założyłem przez głowę bordową bluzę i ruszyłem w stronę drzwi, po drodze zarzucając torbę na ramię. Gdy wyszedłem na ulicę, moją twarz zaatakował chłody wiatr. Przekląłem się w duchu, że nie wziąłem ze sobą szalika, czy czegoś w tym rodzaju, ale nie miałem zamiaru wracać do domu. Ruszyłem przed siebie, pochłonięty swoimi myślami, ignorując złośliwość londyńskiej pogody.
Oczywiście, miałem zamiar zadzwonić do Louis’a. Była tylko kwestia, kiedy to zrobię. Niestety obawiałem się, że nie mogłem udawać w nieskończoność, że nasze wczorajsze spotkanie nie miało miejsca. Był moim dobrym przyjacielem i nie mogłem go tak po prostu olać, bo mam pewne, dość poważne, problemy z głową. Zresztą stęskniłem się za nim oraz Liam’em i nie potrafiłem dopuścić do siebie możliwości, że znów miałbym stracić z nimi kontakt, kiedy los ponownie postanowił skrzyżować ze sobą nasze drogi. Poza tym odniosłem wrażenie, że Niall i Zayn bardzo ich polubili, więc byłoby to niemożliwością, gdyby niespodziewanie zapomnieli o nich i nie zadawali mi natarczywych pytań, kiedy znów będziemy mogli się spotkać.
Biłem się z myślami, prąc do przodu, obmyślając różne opcje. Kiedy w końcu doszedłem do wniosku, że po powrocie do domu zadzwonię do Louis’a, odkładając moje chore pragnienia na bok, z nieba zaczął prószyć śnieg. – Co do cholery? – mruknąłem do siebie, patrząc zdziwiony w niebo. Był przecież dopiero koniec listopada. Z cichym westchnieniem zawróciłem, kierując się w stronę swojego mieszkania. Niestety śnieg padał coraz gęściej, a biorąc pod uwagę, że miałem na sobie tylko bluzę, chłód mocno dawał mi się we znaki.
Po chwili postanowiłem, że odczekam, aż się rozpogodzi i szczękając zębami wpadłem do pierwszego lepszego sklepu. Okazało się, że trafiłem do piekarni. Uśmiechnąłem się z ulgą, biorąc głęboki wdech i rozkoszując się zapachem świeżego pieczywa oraz panującym w lokalu ciepłem. Podszedłem do kasy i kupiłem zwykły biały chleb, a po chwili zastanowienia również małą drożdżówkę z makiem oraz białą kawę. Kiedy schowałem już portfel do torby i miałem zamiar usiąść przy jednym z nielicznych stolików, postawionych w piekarni, do moich uszu dobiegł cichy szept.
– Dobry wybór, Harry. – Gdy tylko usłyszałem ten głos, doskonale zdałem sobie sprawę, kogo ujrzę za plecami. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem twarzą w twarz z nikim innym, jak nie z Louis’em Tomlinson’em. Lou uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja starałem odpowiedzieć mu tym samym, ale na mojej twarzy pojawił się tylko jakiś bliżej niezidentyfikowany grymas. Szatyn roześmiał się krótko na widok mojej miny, po czym poklepał mnie lekko po ramieniu, mówiąc. – Usiądź przy jakimś stoliku. Ja tylko coś sobie kupię i usiądę z Tobą, o ile nie masz nic przeciwko. – W odpowiedzi pokręciłem tylko potakująco głową, po czym drżącymi rękoma chwyciłem swoje zakupy i zająłem najbliższy stolik.
Postanowiłem wykorzystać chwilę samotności, aby doprowadzić się do porządku i zmusić mój umysł do racjonalnego myślenia. Po tak długim okresie niewidzenia się, wyszedłem już z wprawy zachowywania się tak, jakbym czuł do Louis’a tylko przyjaźń. Niestety jego nagłe pojawianie się nie wiadomo skąd, nie pomagało mi do wrócenia do dawnej formy. Zamknąłem oczy i zacząłem wymyślać różne niespotykane kształty, jakie można by było nadać solniczce stojącej przede mną na stole, aby uspokoić targające mną emocje.
Kiedy usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła, otworzyłem oczy i używszy Louis’a, moje ciało ograniczyło się tylko do intensywnych motylków w brzuchu. Żadnych zewnętrznych oznak zakochania. Pogratulowałem sobie w duchu. – Poważna mina. – zagadnął Lou, patrząc na mnie w skupieniu. – Czyżbyś puścił cichacza? – spytał, zniżając głos do szeptu. Parsknąłem śmiechem, o mało nie rozlewając przy tym kawy. Tomlinson odkroił sobie widelcem kawałek marchewkowego ciasta, które przed chwilą zamówił i włożył go do ust z triumfalną miną. Po chwili jednak odłożył sztuciec, patrząc na mnie jakoś dziwnie. Hm, tak jakby z czułością? ‘Nie, Harry, wybij to sobie z głowy!’ zagrzmiał groźnie surowy głos w mojej podświadomości.
– Muszę Ci powiedzieć, że tęskniłem za Tobą jak cholera. – oznajmił beztrosko Louis, a moją całą trzeźwość umysłu prawie szlag trafił. Zdołałem się jednak opanować i przełykając głośno ślinę, wydusiłem z siebie drżącym głosem. – Mnie też Ciebie brakowało. Tak, o tutaj. – powiedziałem wskazując na swoją klatkę piersiową. – Albo to były po prostu wzdęcia. – zakończyłem z chytrym uśmiechem na ustach. Tym razem, to Louis wybuchnął śmiechem, parskając dookoła okruszkami ciasta. Jego perlisty śmiech był rajem dla moich uszu. Atmosfera zupełnie się rozluźniła, a ja byłem z siebie niesamowicie dumny, że ani razu nie złapałem Louis’a za rękę, bądź nie odgarnąłem mu zabłąkanego kosmyka z twarzy, chodź powstrzymywanie tych odruchów, sprawiało mi niemal fizyczny ból. Cieszyłem się, że znów możemy czerpać radość ze spędzanego wspólnie czasu. Prawie zapomniałem, jak dobrze czuję się w towarzystwie tego roześmianego chłopaka.
Kiedy jednak na naszych talerzach zostały już tylko okruszki, a szklanki były już puste, Tomlinson spojrzał na mnie zalotnie spod rzęs, zupełnie tak samo, jak zrobił to poprzedniego wieczoru. Złapał mnie za rękę, która leżała swobodnie na stole, i nie dając mi czasu na jakąkolwiek reakcję, odezwał się powoli, jakby specjalnie przeciągając slaby. – To jak, może teraz pokażesz mi swoje mieszkanie, a potem, zaprosisz mnie na obiad, który moglibyśmy zrobić razem? – Miałem otwarte oczy, lecz obrazy, które pojawiły się w mojej wyobraźni, na dźwięk jego słów, przysłoniły mi rzeczywistość. Potrząsnąłem lekko głową, chcąc pozbyć się natrętnych i nawiasem mówiąc, bardzo nieprzyzwoitych myśli. – Jasne. – wychrypiałem, a Louis uśmiechnął się szeroko z tajemniczym błyskiem w oczach.
poniedziałek, 24 września 2012
Rozdział 6
Wpatrywałem się tępo w twarz
Louisa, czując jak krew w moich żyłach płynie co najmniej pięć razy szybciej.
Zaczęło kręcić mi się w głowie, a na policzki powoli wpełzał palący rumieniec.
– Nie przywitasz się ze starymi druhami? – odezwał się mężczyzna o brązowych
oczach. Zwróciłem ku niemu wzrok. – Liam! – wykrzyknąłem zduszonym głosem,
rozpoznając także i jego. Louis roześmiał się dźwięcznie, na co mój organizm
zareagował krótkim skurczem żołądka. Liam posłał mi szeroki uśmiech. – Tak, to
ja. Nie mogę uwierzyć, że aż tak długo zajęło Ci skojarzenie faktów. –
powiedział, wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją. – Zaraz, zaraz… To wy się
znacie? – wyparował Niall, obserwując nas ze zmarszczonymi brwiami. – Nawet nie
wiesz jak dobrze. – odpowiedział mu Louis, po czym rzucił mi znaczące
spojrzenie. Spłonąłem rumieńcem jak trzynastolatka.
‘Boże, nie wierzę… Czemu reaguję na niego w TAKI sposób?! Zachowuję się gorzej niż w gimnazjum’, przemknęło mi przez głowę. – Tak więc, ee, co sprowadza was do Londynu? – zapytałem głupio, chcąc sprowadzić rozmowę na inne tory. Liam założył ręce na karku i oparł się wygodnie o oparcie krzesła, sprawiając wrażenie, jakby przygotowywał się do dłuższej opowieści. – No wiesz, w sumie to samo, co Ciebie. – zaczął. – Pokończyliśmy studia, i będąc jeszcze młodymi, pełnymi optymizmu ludźmi zaczęliśmy szukać pracy. Byliśmy pewni, że od razu dostaniemy jakąś super robotę. W końcu nie po to zdobywaliśmy wyższe wykształcenie, żeby myć gary, prawda? No, ale szybko przekonaliśmy się, że tak pięknie nie będzie i ja wylądowałem jako sprzedawca w wypożyczalni video, a Louis został kelnerem w Harley’s House. – uniosłem brwi ku górze i zaskoczony, spojrzałem na Tomlinson’a.
Na pierwszy rzut oka widać było, że szatyn jest trochę zmieszany. Harley’s House był dość nietypowym barem znanym w całej okolicy. Prawdę mówiąc, był to po prostu lokal ze striptizem i raczej nie uchodziłby za taki niezwykły, gdyby nie to, że można tam było podziwiać występy zarówno pań, jak i panów. Ah, no i nie zapomnijmy wspomnieć o tym, że kelnerzy oraz kelnerki pracowali tam w strojach, które raczej więcej odsłaniały, niż zakrywały. Zayn’owi i Niall’owi nazwa baru nic konkretnego nie mówiła, więc nie zrobiło to na nich większego wrażenia, ale mi trudno się było pozbyć z wyobraźni obrazu Louis’a ubranego w skąpe wdzianko. Skarciłem się w myślach, a Liam kontynuował swój monolog.
– Tak więc widzisz, że bajka, to nie była. Dlatego, pewnego dnia, a dokładniej wczoraj wieczór, uznaliśmy, że idziemy na żywioł i wynosimy się stamtąd. Spakowaliśmy się i wsiedliśmy w pierwszy samolot do Londynu. Mieszkamy teraz u mojego wujka, który zgodził się wynajmować nam swoje mieszkanie pod swoją nieobecność. Wyjechał na cztery miesiące do Australii, więc jak na razie nie mamy się czym martwić. – zakończył Liam, sięgając po swoją szklankę stojącą na stole. Upił z niej dużego łyka, po czym zwrócił się do mnie. – A Ci, jak się żyje, Styles? – zapytał. – Cóż, chyba dobrze.. – odparłem i zacząłem opowiadać im o moim życiu w Londynie.
Niall i Zayn, raz na jakiś czas, zaczęli wtrącać swoje trzy grosze do mojej opowieści, co miało taki skutek, że po pół godzinie wszyscy gawędziliśmy już jak stare baby u fryzjera. Ucieszył mnie fakt, że moi przyjaciele, tak dobrze się ze sobą dogadują. Uśmiechnąłem się pod nosem, obserwując Zayn’a i Liam’a, którzy właśnie dyskutowali zawzięcie na temat wad i zalet prostownic do włosów marki Philips, oraz na Niall’a, który miał usta zapchane frytkami, zamówionymi kilka minut. Można by przypuszczać, że blondyn zamilknie w takich okolicznościach, ale nic bardziej mylnego. Wygłaszał swoje zdanie niezrozumiałymi dla nikogo, oprócz niego samego, chrząknięciami, celując oskarżycielko frytką w Zayn’a.
Po chwili poczułem, że mnie również ktoś obserwuje. Odwróciłem głowę w prawo i napotkałem szafirowe spojrzenie Louis’a. Uśmiechnąłem się, a on odpowiedział mi tym samym. Wpatrywałem się w jego piękną twarz, kontemplując każdy jej szczegół. Miałem ochotę zbliżyć się do niego i dotknąć delikatnie jego małego nosa, rumianych policzków, malinowych warg. Chciałem wpleść palce w jego włosy i poczuć jego ciepły oddech na moich ustach, jego zapach, który pozostałby na mojej koszulce, gdybym trzymał go całą noc w swoich ramionach. Zdziwiłem się, że Louis tak bardzo na mnie działał. Szczerze mówiąc, zawsze wiedziałem, że będzie dla mnie wyjątkowy. Jakby nie patrzeć, był moją pierwszą miłością i zarazem najlepszym przyjacielem, więc nie mogło być inaczej, lecz nie przypuszczałem, że tylko na sam jego widok, na dźwięk jego głosu, obudzą się we mnie aż tak intensywne uczucia.
Milczeliśmy, patrząc się na siebie, jakbyśmy prowadzili niemą konwersacje, nadrabiając lata rozłąki. Nagle poczułem ciepłą dłoń na mojej ręce. Zdziwiłem się, ale starałem się, aby Lou tego nie zauważył. Rozszerzyłem palce, co Louis natychmiast wykorzystał i śmiało wsunął swoją rękę, splatając nasze dłonie w delikatnym uścisku. Po chwili zaczął zataczać kciukiem małe kółeczka po wewnętrznej stronie mojej dłoni. Zachęcony tym gestem, zbliżyłem się do niego, uśmiechając się szeroko. Zatrzymałem się kilka centymetrów od jego twarzy. Byliśmy tak blisko siebie, że prawie stykaliśmy się nosami. Lou parzył na mnie spod rzęs, lekko podgryzając dolną wargę. Moje serce biło tak głośno, że dziwiłem się, że nikt tego nie słyszy. Louis nagle pochylił się w moją stronę i wziął głęboki wdech. Z jego ust dobiegł mnie cichy jęk rozkoszy, który spowodował, że przeszedł mnie krótki dreszcz.
– Uwielbiam twój zapach. – wyszeptał mi tuż przy uchu, muskając je delikatnie wargami. Oddaliłem się trochę od niego, aby móc patrzyć się w jego przepiękne, szafirowe tęczówki. Uniosłem wolną dłoń, i chwyciłem go delikatnie za podbródek, nieśmiało przesuwając kciukiem po jego lekko zarumienionym policzku. – Tęskniłem. – powiedziałem cicho. Louis słysząc moje słowa, uśmiechnął się lekko. Wtem, dobiegł mnie jakiś bliżej nieokreślony, głośny dźwięk. Odskoczyliśmy od siebie z Louis’em jak oparzeni, przypominając sobie nagle, że nie jesteśmy tu sami.
Dźwięk znów się powtórzył, i tym razem mogłem zobaczyć, skąd ów hałas się wydobywa. To Niall próbował zagwizdać na palcach, ale, delikatnie mówiąc, nie wychodziło mu. To co wydobywało się z jego gardła, w najmniejszym stopniu nie przypominało gwizdania. Blondyn podjął trzecią próbę, która niestety również zakończyła się niepowodzeniem. – Pieprzyć to. – wymamrotał rozdrażniony Horan bardziej do siebie, niż do nas. Wpatrywał się przez chwilę w swoje palce z pogardą, ale po chwili jakby przypomniał sobie, co chciał zrobić. – Nie przeszkadzamy wam przypadkiem, panienki? – powiedział, patrząc się na mnie i Louis’a, rozciągając wargi w ironicznym uśmiechu. – Hm, czyżbym miał Ci przypomnieć, kto godzinę temu odszedł od naszego stolika z zamiarem rozkochania w sobie i, oh, mój Boże, kto to wie, może i nawet przelecenia pierwszego napotkanego przez siebie młodzieńca? – odparowałem blondynowi, unosząc zaczepnie jedną brew ku górze.
Na twarzy Niall’a momentalnie pojawiło się zakłopotanie. Na widok jego miny, reszta chłopaków roześmiała się głośno. – Hm, Niall, popraw mnie, jeżeli się mylę, ale czy to przypadkiem nie ja miałem zostać tym szczęśliwym młodzieńcem? – wydusił z siebie rozbawiony Liam. Horan momentalnie przybrał kolor dojrzałego pomidora, machając gwałtownie rękami, jakby na znak protestu. Li widząc reakcje niebieskookiego, objął go ramieniem, zbliżając swoją twarz, do blondyna. – Powiem Ci, mały, że niezły jesteś i może nawet coś z tego będzie. – powiedział obniżonym głosem, ruszając znacząco brwiami. Zayn, Louis i ja zamarliśmy zaskoczeni, a Niall wyglądał, jakby chciał natychmiast wybiec z pubu i złapać pierwszy samolot lecący na Grenlandię
Po chwili Liam wybuchnął śmiechem, jeszcze bardziej zbijając nas tym z pantałyku. Złapał się obiema rękami za brzuch, a po jego policzkach popłynęły łzy. Otarł je pośpiesznie wierzchem dłoni, po czym zwrócił się do nas skrajnie rozbawiony. – Mój Boże, wyglądacie jakby wam ktoś kije w dupy powsadzał. – Niall pierwszy oprzytomniał i walnął Liam’a pięścią w ramię. – Jesteś skończonym kretynem, wiesz?! – wysyczał wściekle. Li nic sobie nie zrobił z obelgi niebieskookiego i nadal zanosił się śmiechem. – Ej, a znacie ten kawał o pedałach? – odezwał się nagle Zayn. Wszyscy odwróciliśmy głowy w jego stronę i nawet Liam przestał się zaśmiewać. – Ruchają się dwa pedały i nagle jeden mówi ‘Robiłem sobie dziś test na HIV’. ‘Co?!’ pyta z przerażeniem w głosie drugi z nich. ‘Żartowałem, po prostu lubię jak Ci się dupa spina!’ opowiada pierwszy. – Przez dwie sekundy panowała zupełna cisza, po czym Niall zaczął walić pięścią w stół, wyjąc ze śmiechu. – Haha, Boże, Zayn, chyba musimy częściej Cię upijać! – powiedział Horan, zupełnie rozładowując tym atmosferę.
Siedzieliśmy w barze jeszcze dwie godziny opowiadając sobie nawzajem chyba wszystkie żarty, które udało nam się zapamiętać podczas naszego całego życia. Około drugiej, Louis wstał, pociągając za łokieć Liam’a. – No, chyba czas już się zbierać. – oznajmił z uśmiechem. – Do zobaczenia wam. – dodał, po czym zniknął z Liam’em za drzwiami pubu, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. – Fajni Ci twoi koledzy, muszę Ci powiedzieć. – zwrócił się do mnie Zayn, patrząc na drzwi, które zamknęły się przed chwilą za Louisem oraz Li. – Papa, nowi przyjaciele! – zawołał po chwili machając pożegnalnie dłonią tak, jakby wciąż jeszcze mogli go zobaczyć. Zaśmiałem się głośno, lecz wtem doszło do mnie, że nie wziąłem od nich żadnego numeru telefonu, ani nie znałem ich adresu. ‘Jak mam ich znaleźć?!’ pomyślałem zrozpaczony, rozglądając się nerwowo na boki, sam nie wiem na co licząc. Nagle, zauważyłem, że przy szklance Louis’a leży mała karteczka. Podniosłem ją natychmiast i na moich ustach pojawił się uśmiech pełen ulgi, gdy odczytałem jej treść. Na papierku zapisany był numer Lou, oraz małe PS ‘Zastanawiałem się, czy może nie zechciałbyś pokazać mi swojego mieszkania. Głupi pretekst, ale zawsze jakiś, prawda? Zadzwoń.’ Wsunąłem karteczkę do tylnej kieszeni spodni, czując jak przepełnia mnie miłość do całego świata.
‘Boże, nie wierzę… Czemu reaguję na niego w TAKI sposób?! Zachowuję się gorzej niż w gimnazjum’, przemknęło mi przez głowę. – Tak więc, ee, co sprowadza was do Londynu? – zapytałem głupio, chcąc sprowadzić rozmowę na inne tory. Liam założył ręce na karku i oparł się wygodnie o oparcie krzesła, sprawiając wrażenie, jakby przygotowywał się do dłuższej opowieści. – No wiesz, w sumie to samo, co Ciebie. – zaczął. – Pokończyliśmy studia, i będąc jeszcze młodymi, pełnymi optymizmu ludźmi zaczęliśmy szukać pracy. Byliśmy pewni, że od razu dostaniemy jakąś super robotę. W końcu nie po to zdobywaliśmy wyższe wykształcenie, żeby myć gary, prawda? No, ale szybko przekonaliśmy się, że tak pięknie nie będzie i ja wylądowałem jako sprzedawca w wypożyczalni video, a Louis został kelnerem w Harley’s House. – uniosłem brwi ku górze i zaskoczony, spojrzałem na Tomlinson’a.
Na pierwszy rzut oka widać było, że szatyn jest trochę zmieszany. Harley’s House był dość nietypowym barem znanym w całej okolicy. Prawdę mówiąc, był to po prostu lokal ze striptizem i raczej nie uchodziłby za taki niezwykły, gdyby nie to, że można tam było podziwiać występy zarówno pań, jak i panów. Ah, no i nie zapomnijmy wspomnieć o tym, że kelnerzy oraz kelnerki pracowali tam w strojach, które raczej więcej odsłaniały, niż zakrywały. Zayn’owi i Niall’owi nazwa baru nic konkretnego nie mówiła, więc nie zrobiło to na nich większego wrażenia, ale mi trudno się było pozbyć z wyobraźni obrazu Louis’a ubranego w skąpe wdzianko. Skarciłem się w myślach, a Liam kontynuował swój monolog.
– Tak więc widzisz, że bajka, to nie była. Dlatego, pewnego dnia, a dokładniej wczoraj wieczór, uznaliśmy, że idziemy na żywioł i wynosimy się stamtąd. Spakowaliśmy się i wsiedliśmy w pierwszy samolot do Londynu. Mieszkamy teraz u mojego wujka, który zgodził się wynajmować nam swoje mieszkanie pod swoją nieobecność. Wyjechał na cztery miesiące do Australii, więc jak na razie nie mamy się czym martwić. – zakończył Liam, sięgając po swoją szklankę stojącą na stole. Upił z niej dużego łyka, po czym zwrócił się do mnie. – A Ci, jak się żyje, Styles? – zapytał. – Cóż, chyba dobrze.. – odparłem i zacząłem opowiadać im o moim życiu w Londynie.
Niall i Zayn, raz na jakiś czas, zaczęli wtrącać swoje trzy grosze do mojej opowieści, co miało taki skutek, że po pół godzinie wszyscy gawędziliśmy już jak stare baby u fryzjera. Ucieszył mnie fakt, że moi przyjaciele, tak dobrze się ze sobą dogadują. Uśmiechnąłem się pod nosem, obserwując Zayn’a i Liam’a, którzy właśnie dyskutowali zawzięcie na temat wad i zalet prostownic do włosów marki Philips, oraz na Niall’a, który miał usta zapchane frytkami, zamówionymi kilka minut. Można by przypuszczać, że blondyn zamilknie w takich okolicznościach, ale nic bardziej mylnego. Wygłaszał swoje zdanie niezrozumiałymi dla nikogo, oprócz niego samego, chrząknięciami, celując oskarżycielko frytką w Zayn’a.
Po chwili poczułem, że mnie również ktoś obserwuje. Odwróciłem głowę w prawo i napotkałem szafirowe spojrzenie Louis’a. Uśmiechnąłem się, a on odpowiedział mi tym samym. Wpatrywałem się w jego piękną twarz, kontemplując każdy jej szczegół. Miałem ochotę zbliżyć się do niego i dotknąć delikatnie jego małego nosa, rumianych policzków, malinowych warg. Chciałem wpleść palce w jego włosy i poczuć jego ciepły oddech na moich ustach, jego zapach, który pozostałby na mojej koszulce, gdybym trzymał go całą noc w swoich ramionach. Zdziwiłem się, że Louis tak bardzo na mnie działał. Szczerze mówiąc, zawsze wiedziałem, że będzie dla mnie wyjątkowy. Jakby nie patrzeć, był moją pierwszą miłością i zarazem najlepszym przyjacielem, więc nie mogło być inaczej, lecz nie przypuszczałem, że tylko na sam jego widok, na dźwięk jego głosu, obudzą się we mnie aż tak intensywne uczucia.
Milczeliśmy, patrząc się na siebie, jakbyśmy prowadzili niemą konwersacje, nadrabiając lata rozłąki. Nagle poczułem ciepłą dłoń na mojej ręce. Zdziwiłem się, ale starałem się, aby Lou tego nie zauważył. Rozszerzyłem palce, co Louis natychmiast wykorzystał i śmiało wsunął swoją rękę, splatając nasze dłonie w delikatnym uścisku. Po chwili zaczął zataczać kciukiem małe kółeczka po wewnętrznej stronie mojej dłoni. Zachęcony tym gestem, zbliżyłem się do niego, uśmiechając się szeroko. Zatrzymałem się kilka centymetrów od jego twarzy. Byliśmy tak blisko siebie, że prawie stykaliśmy się nosami. Lou parzył na mnie spod rzęs, lekko podgryzając dolną wargę. Moje serce biło tak głośno, że dziwiłem się, że nikt tego nie słyszy. Louis nagle pochylił się w moją stronę i wziął głęboki wdech. Z jego ust dobiegł mnie cichy jęk rozkoszy, który spowodował, że przeszedł mnie krótki dreszcz.
– Uwielbiam twój zapach. – wyszeptał mi tuż przy uchu, muskając je delikatnie wargami. Oddaliłem się trochę od niego, aby móc patrzyć się w jego przepiękne, szafirowe tęczówki. Uniosłem wolną dłoń, i chwyciłem go delikatnie za podbródek, nieśmiało przesuwając kciukiem po jego lekko zarumienionym policzku. – Tęskniłem. – powiedziałem cicho. Louis słysząc moje słowa, uśmiechnął się lekko. Wtem, dobiegł mnie jakiś bliżej nieokreślony, głośny dźwięk. Odskoczyliśmy od siebie z Louis’em jak oparzeni, przypominając sobie nagle, że nie jesteśmy tu sami.
Dźwięk znów się powtórzył, i tym razem mogłem zobaczyć, skąd ów hałas się wydobywa. To Niall próbował zagwizdać na palcach, ale, delikatnie mówiąc, nie wychodziło mu. To co wydobywało się z jego gardła, w najmniejszym stopniu nie przypominało gwizdania. Blondyn podjął trzecią próbę, która niestety również zakończyła się niepowodzeniem. – Pieprzyć to. – wymamrotał rozdrażniony Horan bardziej do siebie, niż do nas. Wpatrywał się przez chwilę w swoje palce z pogardą, ale po chwili jakby przypomniał sobie, co chciał zrobić. – Nie przeszkadzamy wam przypadkiem, panienki? – powiedział, patrząc się na mnie i Louis’a, rozciągając wargi w ironicznym uśmiechu. – Hm, czyżbym miał Ci przypomnieć, kto godzinę temu odszedł od naszego stolika z zamiarem rozkochania w sobie i, oh, mój Boże, kto to wie, może i nawet przelecenia pierwszego napotkanego przez siebie młodzieńca? – odparowałem blondynowi, unosząc zaczepnie jedną brew ku górze.
Na twarzy Niall’a momentalnie pojawiło się zakłopotanie. Na widok jego miny, reszta chłopaków roześmiała się głośno. – Hm, Niall, popraw mnie, jeżeli się mylę, ale czy to przypadkiem nie ja miałem zostać tym szczęśliwym młodzieńcem? – wydusił z siebie rozbawiony Liam. Horan momentalnie przybrał kolor dojrzałego pomidora, machając gwałtownie rękami, jakby na znak protestu. Li widząc reakcje niebieskookiego, objął go ramieniem, zbliżając swoją twarz, do blondyna. – Powiem Ci, mały, że niezły jesteś i może nawet coś z tego będzie. – powiedział obniżonym głosem, ruszając znacząco brwiami. Zayn, Louis i ja zamarliśmy zaskoczeni, a Niall wyglądał, jakby chciał natychmiast wybiec z pubu i złapać pierwszy samolot lecący na Grenlandię
Po chwili Liam wybuchnął śmiechem, jeszcze bardziej zbijając nas tym z pantałyku. Złapał się obiema rękami za brzuch, a po jego policzkach popłynęły łzy. Otarł je pośpiesznie wierzchem dłoni, po czym zwrócił się do nas skrajnie rozbawiony. – Mój Boże, wyglądacie jakby wam ktoś kije w dupy powsadzał. – Niall pierwszy oprzytomniał i walnął Liam’a pięścią w ramię. – Jesteś skończonym kretynem, wiesz?! – wysyczał wściekle. Li nic sobie nie zrobił z obelgi niebieskookiego i nadal zanosił się śmiechem. – Ej, a znacie ten kawał o pedałach? – odezwał się nagle Zayn. Wszyscy odwróciliśmy głowy w jego stronę i nawet Liam przestał się zaśmiewać. – Ruchają się dwa pedały i nagle jeden mówi ‘Robiłem sobie dziś test na HIV’. ‘Co?!’ pyta z przerażeniem w głosie drugi z nich. ‘Żartowałem, po prostu lubię jak Ci się dupa spina!’ opowiada pierwszy. – Przez dwie sekundy panowała zupełna cisza, po czym Niall zaczął walić pięścią w stół, wyjąc ze śmiechu. – Haha, Boże, Zayn, chyba musimy częściej Cię upijać! – powiedział Horan, zupełnie rozładowując tym atmosferę.
Siedzieliśmy w barze jeszcze dwie godziny opowiadając sobie nawzajem chyba wszystkie żarty, które udało nam się zapamiętać podczas naszego całego życia. Około drugiej, Louis wstał, pociągając za łokieć Liam’a. – No, chyba czas już się zbierać. – oznajmił z uśmiechem. – Do zobaczenia wam. – dodał, po czym zniknął z Liam’em za drzwiami pubu, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. – Fajni Ci twoi koledzy, muszę Ci powiedzieć. – zwrócił się do mnie Zayn, patrząc na drzwi, które zamknęły się przed chwilą za Louisem oraz Li. – Papa, nowi przyjaciele! – zawołał po chwili machając pożegnalnie dłonią tak, jakby wciąż jeszcze mogli go zobaczyć. Zaśmiałem się głośno, lecz wtem doszło do mnie, że nie wziąłem od nich żadnego numeru telefonu, ani nie znałem ich adresu. ‘Jak mam ich znaleźć?!’ pomyślałem zrozpaczony, rozglądając się nerwowo na boki, sam nie wiem na co licząc. Nagle, zauważyłem, że przy szklance Louis’a leży mała karteczka. Podniosłem ją natychmiast i na moich ustach pojawił się uśmiech pełen ulgi, gdy odczytałem jej treść. Na papierku zapisany był numer Lou, oraz małe PS ‘Zastanawiałem się, czy może nie zechciałbyś pokazać mi swojego mieszkania. Głupi pretekst, ale zawsze jakiś, prawda? Zadzwoń.’ Wsunąłem karteczkę do tylnej kieszeni spodni, czując jak przepełnia mnie miłość do całego świata.
***
Mniommniommniom zapomniałam wczoraj dodać. Next part ------> nieeeeeeeeeeeedziela, ahoj!
sobota, 15 września 2012
Rozdział 5
W głowie lekko mi szumiało, gdy piłem już trzeciego z kolei drinka. Obok mnie siedział Niall, który opowiadał coś z zapałem dwóm dziewczynom, które co chwile wybuchały głośnym chichotem, nieznośnie mnie tym irytując. Butelka piwa w ręku blondyna kołysała się niebezpiecznie, ale ten, zbyt pochłonięty swą opowieścią, zupełnie nie zwracał na nią uwagi. Śledziłem leniwie wzrokiem lot butelki, z niemiłym przeczuciem, że żywa gestykulacja Niall’a, nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Nie musiałem długo czekać, aby moje przypuszczenia okazały się słuszne. Horan machnął energicznie ręką, a złoty płyn przegrał walkę z grawitacją i wylał się z butelki, ochlapując siedzące przed niebieskookim dziewczęta. Te zerwały się z miejsca, krzycząc z oburzenia.
– Jeju, drogie panie, przepraszam..! – zaczął bełkotać Niall, sięgając po leżącą na barze serwetkę, by naprawić wyrządzone przez niego szkody. – Daruj sobie. – odparła zgryźliwie jedna z nich, odpychając blondyna, który zrzucił się im na pomoc, ściskając kurczowo w dłoni serwetkę. Druga nic nie powiedziała, tylko zmiażdżyła Niall’a wzrokiem. Po chwili obie znikały już w tłumie, machając uwodzicielsko biodrami. Odprowadziłem je wzrokiem z nadzieją, że może któraś z nich mi się spodoba, lecz niestety, nic z tego. Od czasu, gdy Gemma umarła, moja skłonność do zakochiwania się w każdej, ładnej dziewczynie, którą tylko spotkam, przepadła. Na myśl o siostrze poczułem, że ogarnia mnie uczucie beznadzieji. Rozżalenie zapiekło mnie w gardle. Spojrzałem zrezygnowany na resztkę alkoholu w mojej szklance, po czym uniosłem ją do ust i opróżniłem całą zawartość jednym łykiem. Niall siedział obok mnie z miną zbitego psa. Patrząc na niego, przemknęło mi przez myśl, że moja prezencja jest w tym momencie o niebo lepsza od jego. Powstrzymując chichot, poklepałem go bratersko po plecach, na co westchnął tylko i zamówił kolejne piwo.
– Co, znów nieudane łowy? – zagaił Zayn, który wrócił z toalety, wycierając mokre ręce w spodnie. Niall nie odpowiedział, tylko z godnością upił łyk ze swojej butelki. – Może spróbuj u tej samej płci, jak przeciwna ciągle daje Ci kosza. - powiedział brunet, uśmiechając się zgryźliwie. – Żebyś wiedział, że tak zrobię. – odparował ze złością Niall i wstał od stołu. Wymieniliśmy z Zayn’em zaskoczone spojrzenia, po czym wzruszyłem tylko ramionami i skupiłem się na wyciągnięciu słomką kawałka cytryny, leżącego na dnie mojej szklanki. Z pozoru te łatwe zadanie, po trzech drinkach, przysparzało mi wiele trudności. Po dwudziestu minutach, kiedy blondyn nadal nie wracał, Zayn w końcu wybuchnął – No gdzie on polazł?! – zdekoncentrował mnie tym, przez co cytryna, którą wreszcie udało mi się nabić na tą zadziwiająco gibką słomkę, spadła z niej z cichym plaskiem. Rzuciłem cytrynie gniewne spojrzenie, po czym zwróciłem się ze złością w głosie do bruneta. – Nie wiem. Jak Ci tak zależy, to chodźmy go poszukać! – warknąłem.
Ku mojemu zaskoczeniu, Zayn potraktował moje słowa na poważnie i nim zdążyłem zaprotestować, już prowadził mnie za ramię w tłum tańczących ludzi. Szukaliśmy chyba z dziesięć minut i już zacząłem jęczeć, żebyśmy wrócili do naszego stołu i strzelili sobie po kolejce, gdy zobaczyliśmy Niall’a, który siedział w kącie z jakimiś dwoma facetami. Zayn wytrzeszczył oczy ze zdumienia, a ja dopiero po kilku chwilach zdałem sobie sprawę, że stoję z otwartą gębą. Natychmiast ją zamknąłem, po czym popchnąłem nadal osłupiałego bruneta w stronę stolika zajmowanego przez Niall’a i tych dwóch kolesi. Blondyn na nasz widok uśmiechnął się promiennie. – Oh, oto i oni. – wykrzyknął wstając i obejmując nas obu ramionami. – Ten z lokami to Harry, Harry Styles. A ten śniady młodzieniec to Zayn Malik. – oznajmił niebieskooki wciąż szczerząc się radośnie, najwyraźniej niezmiernie z siebie zadowolony.
Zayn spojrzał się na Niall’a jakby obawiał się, że postradał zmysły. – Śniady młodzieniec? Czy ty skretyniałeś, Horan? – rzucił w jego kierunku, patrząc się na niego w osłupieniu. Niall tylko się roześmiał i popchnął mnie i Zayn’a na kanapę, sam zajmując miejsce na krześle. Dopiero kiedy usiadłem, byłem wstanie przyjrzeć się dokładnie twarzom nieznajomych, bo wcześniej ukryte były one w cieniu. Miałem dziwne wrażenie, że gdzieś już ich widziałem. Zmarszczyłem czoło i ze skoncentrowaniem, nie zbyt dyskretnie, zacząłem lustrować obu mężczyzn wzrokiem. Jeden z nich miał brązowe tęczówki i kasztanowe włosy, które kręciły się lekko dookoła ładnej twarzy chłopaka, na której gościł szeroki uśmiech. Na szyi dostrzegłem małe znamię. Podrapałem się bezwiednie po głowie, po czym przeniosłem wzrok na drugiego nieznajomego. Na jego twarzy również gościł uśmiech – delikatne, różane wargi wyginały się ku górze uwydatniając jeszcze bardziej i tak już dość widoczne kości policzkowe chłopaka. Jego szafirowe oczy, wpatrywały się we mnie intensywnie spod wachlarza rzęs, a na czoło opadała mu niesforna grzywka.
Niall coś tam gadał, a ja nadal wpatrywałem się w te niebieskie oczy, będąc święcie przekonanym, że gdzieś je już widziałem. Nagle chłopak odezwał się, rozbawiony. – Harry, może ułatwię Ci sprawę, bo obawiam się, że zanim dojdziesz do tego, skąd mnie kojarzysz, mózg eksploduje Ci z wysiłku i wyjdzie uszami. – na dźwięk jego głosu, mgiełka zamroczenia spowodowana nadmierną ilością alkoholu rozwiała się natychmiastowo. Moje serce zaczęło bić zdecydowanie za szybko, biorąc pod uwagę to, że siedziałem nieruchomo przy stole. Doskonale wiedziałem, kim jest mężczyzna siedzący przede mną. – Jestem... – zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć zdania, bo przerwałem mu w pół słowa. – Louis Tomlinson. – dokończyłem za niego ochrypłym głosem.
***
Przedstawiam wam chyba najkrótszy rozdział w historii mojego istnienia. Chciałam skończyć w tym momencie, więc uznałam, że nie będę przedłużać na siłę.
niedziela, 9 września 2012
Rozdział 4
Przez szeroko otwarte okno do pokoju wlatywało mroźne powietrze i pierwsze, nieśmiałe promienie słońca. Była siódma rano, a ja siedziałem nieruchomo na łóżku, gapiąc się na kota, starając się nie myśleć o tym, co miało miejsce zaledwie trzy dni temu. Starałem się zapomnieć. Starałem się, naprawdę się starałem, lecz wielka rana w moim sercu jeszcze się nie zagoiła i ciągle pulsowała tępym bólem, który nie pozwalał mi na wyrzucenie tych wszystkich scen z pamięci. Nagle rozdzwoniła się moja komórka. Spojrzałem na ekran bez emocji. Zayn. Cóż, nie można było powiedzieć, że to mnie zaskoczyło. Sięgnąłem po telefon i odrzuciłem połączenie.
Niall i Zayn przez ostatnie dni wydzwaniali do mnie przynajmniej po czterdzieści razy na dzień, ale nie chciałem z nimi rozmawiać. Z nikim nie chciałem rozmawiać. Czułem się tak, jakbym żył w innym świecie. Hm, formalnie żyłem teraz w zupełnie innym świecie – w świecie, gdzie Gemmy już nie ma. Sięgnąłem po kołdrę i zarzuciłem ją na głowę, tworząc coś na kształt prowizorycznego namiotu. Podkurczyłem nogi pod brodę i objąłem je ramionami. Po chwili usłyszałem, że ktoś na zewnątrz śmieje się radośnie. Zamknąłem oczy, chowając głowę pomiędzy kolanami. Trudno mi było uwierzyć, że na świecie są ludzie, którzy potrafią się uśmiechać, którzy potrafią być radośni, którzy w dupie mają to, że Gemma zginęła i już nigdy do mnie nie zadzwoni, nigdy mnie nie przytuli, nigdy mnie nie pocieszy…
Moim ciałem wstrząsnął cichy szloch. Telefon znów zaczął dzwonić, ale tym razem go zignorowałem. Poczułem jak po moim nosie spływa samotna łza. Zatrzymała się na moment na jego czubku, ale po chwili spadła na prześcieradło, tworząc na nim małą, mokrą plamkę. Zacząłem się w nią wgapiać, wodząc palcem po jej krągłej krawędzi. Nagle do moich uszu dobiegł głośny huk. I następny, i następny. Zamarłem z wyprostowanym palcem w połowie szóstego okrążania plamki. Po chwili doszło do mnie, że ten hałas dobiega z mojego korytarza. Najwyraźniej ktoś dobijał się do drzwi. Nawet domyślałem się, kim ten ktoś jest. – Styles, natychmiast otwieraj te drzwi! – dobiegł mnie stłumiony krzyk Niall’a, potwierdzając moje przypuszczenia dotyczące tożsamości osoby stojącej za drzwiami. Westchnąłem pod nosem i wznowiłem wędrówkę dookoła mojej plamki.
Zakładałem z góry, że blondyn powrzeszczy trochę, zmęczy się i pójdzie sobie szybciej, niż można by było przypuszczać. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się myliłem. Po pół godzinie Horan wciąż uparcie łomotał w drzwi, wołając mnie od czasu do czasu. Dobijał się do mieszkania nawet bardziej intensywnie niż na początku. – Harold, otwieraj te drzwi, do kurwy nędzy, bo stracę już resztkę cierpliwości, która mi została! – wrzasnął tak głośno, że mógłbym się założyć, że słyszeli go w sąsiednim bloku. Wytknąłem głowę spod kołdry i wstałem z łóżka, powoli powłócząc nogami. Kiedy doszedłem do korytarza, otworzyłem gwałtownie drzwi. Niall zamarł z ręką w powietrzu, jakby zaskoczony, że po tak krótkim czasie udało mu się dopiąć swego. Za ramieniem blondyna, dostrzegłem też Zayn’a, który opierał się o ścianę ze spuszczoną głową.
– Hej. – przywitałem się z nimi zachrypniętym głosem, i ruszyłem do salonu w stronę sofy, zostawiając im otwarte na oścież drzwi. Blondyn bez zbędnych ceregieli złapał za ramię Zayn’a i wepchnął go do środka, trzaskając za sobą drzwiami. – Dobra, Styles. Siedzisz w tym domu już od kilku dni, nie dając nam znaku życia. Nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na sms’y, więc nie mam zamiaru Cię przepraszać, że odwaliłem taką szopkę, żeby tu się dostać. – zaczął Niall, a po jego głosie można było stwierdzić, że jest strasznie wkurzony. Zayn nic nie mówił, tylko patrzył się na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami otoczonymi wachlarzem gęstych rzęs. Spuściłem wzrok, unikając kontaktu wzrokowego z którymkolwiek z nich. Horan widząc, że jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, zaklął rozdrażniony, po czym uklęknął przede mną, łapiąc moją twarz w obie ręce zmuszając mnie tym samym, żebym spojrzał w jego niebieskie tęczówki.
Nie dostrzegłem w nich ani krzty złości, czy agresji, tylko troskę i współczucie. Nagle poczułem się jak najgorszy egoista na świecie. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale przez moje zaschnięte gardło, nie udało mi się wydobyć żadnego dźwięku. Chciałem im powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczy to, że przyszli do mnie i martwią się o mnie, chcą mi pomóc, ale nie byłem w stanie. Po raz kolejny tego dnia do oczy zaszły mi łzami. Nie mogąc znaleźć lepszego sposobu na okazanie wdzięczności, przytuliłem się do Niall’a chowając twarz w jego koszuli. Rozryczałem się, mocząc blondynowi ubranie. Horan’owi chyba to nie przeszkadzało, bo objął mnie tylko i zaczął delikatnie głaskać mnie po głowie. Po chwili poczułem, że sofa ugina się lekko i zorientowałem się, że to Zayn usiadł koło mnie. Zaczął nieśmiało gładzić mnie po plecach, a po jego urywanym oddechu mogłem się domyślić, że również płacze.
W końcu zdałem sobie sprawę, że moje oczy są już suche. Oderwałem się od torsu blondyna, niedbale ocierając twarz rękawem. Zacisnąłem dłonie i skupiając na nich wzrok, przełknąłem głośno ślinę. – Przepraszam was. – wyszeptałem, przerywając milczenie. Zayn złapał mnie za dłoń i ścisnął ją lekko. Kątem oka zauważyłem, że uśmiecha się do mnie. Niall zaczął chodzić po pokoju wykręcając sobie palce. Nagle zatrzymał się przy oknie, i oparłszy się o parapet, powiedział – Nie musisz przepraszać, Harry. Nie o to nam chodzi. My po prostu martwimy się o Ciebie. Siedzisz tu zamknięty, nic nie robisz całymi dniami. Wygląda to tak, jakbyś Ty też umarł... – na wspomnienie o śmierci Gemmy poczułem się tak, jakby ktoś walnął mnie w twarz. – Nie chcę o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz, nie chcę, proszę… - wyjąkałem. Blondyn tylko westchnął. – Dobrze, przepraszam. Ale nie pozwolę Ci tu dalej gnić. Dziś wychodzimy. – spojrzałem się na jego twarz z niedowierzaniem. – Tak, wychodzimy. I nie patrz tak na mnie, Styles, bo nic nie zdziałasz. Nie możesz tu siedzieć sam jak palec, do usranej śmierci. A teraz idę wybrać Ci ciuchy. – rzucił blondyn, po czym nie czekając na żadne zaproszenie, ruszył prosto do mojej sypialni.
– On się o Ciebie martwi, Harry. – powiedział cicho Zayn, patrząc na mnie z troską. – Ja też się o Ciebie martwię. Wiem, że może wydawać Ci się niedorzeczne, ale wierz mi, między ludźmi na pewno poczujesz się lepiej. – Prychnąłem z niedowierzaniem. Brunet ścisnął mnie za ramię i wstał z kanapy. – Zrób to dla nas Harry. Zrób to dla nas, dla Gemmy, a przede wszystkim, zrób to dla siebie. – rzekł, również udając się do sypialni, zostawiając mnie samego z nieobecnym spojrzeniem na sofie.
***
Next part za tydzień.
wtorek, 4 września 2012
Rozdział 3
Siedziałem przy stoliku, wpatrując się w plamki słońca padające na moją dłoń. Poruszyłem lekko palcami, żeby wprawić plamki w ruch. Uśmiechnąłem się sam do siebie. – A Ty jak zawsze w swoim świecie, prawda, Harry? – dobiegł moich uszu kobiecy głos. Uniosłem głowę i zobaczyłem moją siostrę, która wpatrywała się we mnie z szerokim uśmiechem. – Gemma! – krzyknąłem i chwyciłem ją w mocny, niedźwiedzi uścisk. Kobieta zaśmiała się głośno. – A Ci co się stało? – zapytała rozbawiona, wyplątując się z moich ramion.
Nie odpowiedziałem, tylko odsunąłem jej krzesło, żeby mogła spokojnie usiąść. Sam klapnąłem na moje, wciąż szczerząc żeby jak głupi. Nie wiedziałem, czemu jestem aż tak bardzo radosny. – Co tam, siostrunia? – zapytałem, wołając gestem kelnerkę. Gemma sięgnęła po menu. – W porządku. Wszystko jest w najlepszym porządku. – odparła, a potem przygryzła wargę, jakby powstrzymywała się od uśmiechu. Spojrzałem na nią unosząc jedną brew ku górze. – Najpierw nadajesz przez telefon tak, że już rozważałem opcje, żeby położyć słuchawkę na blacie i poczekać, aż skończysz gadać. – Gemma wybuchła śmiechem, ale dla zasady dostałem też porządnego kopa pod stołem. – A teraz, kiedy już się spotykamy, to jakoś dziwnie milcząca się zrobiłaś, moja droga. Byłabyś tak uprzejma i wyjaśniła mi tą nagła zmianę? – zapytałem przesadnie miłym tonem.
Niestety w tym momencie podeszła do nas kelnerka, a Gemma zaradnie wykorzystała tą zbieżność zdarzeń i wywinęła się od odpowiedzi. Jak na razie. Otwierałem już usta, aby znów wrócić do tematu, ale siostra mnie ubiegła. – Może Ty mi lepiej poopowiadasz jak u Ciebie? Jak tam Ci się układa z tą, hm, jak jej było… Sharon? – spojrzałem na siostrę marszcząc brwi. Jaka Sharon do diaska? Po chwili pacnąłem się ze zrozumieniem otwartą dłonią w czoło. – Jesteś ostro nie na czasie. – odparłem rozbawiony. Gemma westchnęła i zaczęła wiercić się na krześle, najwyraźniej szukając wygodniejszej pozycji. – No tak, mogłam się tego po Tobie spodziewać. Zakochujesz i odkochujesz się częściej niż zmieniasz skarpetki. – powiedziała, a w jej tonie wyczułem nutkę rozdrażnienia. Nie ciągnąłem dalej tematu.
Po jakimś czasie przyniesiono nam zamówione przez nas kawy i skupiliśmy się głównie na zwykłej gadce-szmatce. Gdy Gemma upiła ostatni łyk, odstawiła pustą szklankę na stół, po czym obejmując ją obiema dłońmi, spojrzała na mnie z powagą. Zrozumiałem, że wreszcie dowiem się, co było prawdziwym celem tego spotkania. Również odstawiłem kubek, czekając, aż pierwsza się odezwie. Gemma wzięła głęboki wdech i zaczęła mówić. – Jak wiesz, jestem już od dłuższego czasu ze Scottem. – ‘Ach, no wiedziałem, że jakoś tak to szło!’, przemknęło mi przez głowę. – I jak pewnie wiesz, bardzo go kocham, i… - wstrzymała przez chwilę oddech zerkając na mnie nerwowo, po czym jej twarz rozjaśnił tak szeroki uśmiech, że byłem zaskoczony, iż tak szybko potrafiła zmienić wyraz swojej twarzy.
– Jestem w ciąży! – wypaliła w końcu z zarumienionymi ze szczęścia policzkami. Głos uwiązł mi w gardle. Co? Gemma, w ciąży? To znaczy, że będzie miała dziecko? To znaczy, że zostanę wujkiem? Czy…? ŻE CO? Gapiłem się na nią tępo, nie za bardzo wiedząc, jak zachować się w takiej sytuacji. Zauważyłem, że entuzjazm Gemmy nieco przygasł. – Nie cieszysz się, Harry? – zapytała cicho, delikatnie obejmując moją dłoń. Spojrzałem na nasze złączone ręce, a potem przeniosłem wzrok na jej twarz. W jej oczach malował się rozczarowanie oraz smutek. Nagle poczułem przemożną ochotę, żeby się roześmiać, żeby ją objąć i żeby obwieścić moją radość całemu światu.
Wyszczerzyłem zęby do siostry, która teraz wyglądała tak, jakby poważnie martwiła się o moje zdrowie psychiczne. – Pewnie, że się cieszę! – oświadczyłem, mocniej ściskając jej dłoń. – Cieszę się, jak cholera! – dodałem, poczym ku swojemu przerażeniu odkryłem, że zaczęły piec mnie oczy. Zacząłem szybko mrugać, żeby nie rozryczeć się tu jak jakaś ciota. Gemma, która otrząsnęła się już z szoku po mojej błyskawicznej zmianie reakcji, walnęła mnie pięścią w ramię. – Ale mnie wystraszyłeś, wiesz? – powiedziała głosem drgającym od emocji. Roześmiałem się wesoło. – Jeśli chodzi o takiego typu sprawy, to dobrze wiesz, że jestem całkiem do dupy. – Gemma z irytacją przewróciła oczami, ale po chwili już uśmiechała się do mnie promiennie. – To już drugi miesiąc, a dowiedziałam się o tym dopiero dwa tygodnie temu! Nie odczuwałam kompletnie żadnych zmian w moim organizmie, żadnych objawów, czy coś w tym stylu, niesamowite nie? Dowiedziałam się o tym podczas zwykłych badań kontrolnych… - zaczęła trajkotać podekscytowana, a ja przyglądałem się jej, czując, jak w moim wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło.
Cieszyłem się niesamowicie widząc, że jest taka szczęśliwa. Patrzyłem na nią, jak gestykuluje, jak uśmiecha się prawie po każdym słowie, jak z emocji błyszczą jej oczy. Bardzo kochałem moją siostrę i byłem z nią mocno związany, tak więc nic dziwnego, że ucieszyłem się na wieść o dziecku. Przecież nie mogłem być smutny widząc, jak Gemma jest szczęśliwa. Przegadaliśmy jeszcze z godzinę i pewnie gadalibyśmy jeszcze długo, gdyby nie wiadomo skąd, w kawiarni nie pojawił się Niall i Zayn. Zdziwiłem się widząc tych dwóch tutaj. – Co tu robicie? – zapytałem przenosząc wzrok to na jednego, to na drugiego. Zayn pokrył się lekkim rumieńcem, a Niall wzniósł oczy ku niebu. – Znasz naszego kochasia, musiał tu przyjść, bo by umarł. – rzucił blondyn niezbyt taktownie. Zayn rzucił mu mordercze spojrzenie.. – Nie zwracaj na niego uwagi. – zwrócił się uprzejmie do Gemmy. - Po prostu przechodziliśmy obok i zobaczyliśmy, że siedzisz tu z Harrym, więc pomyśleliśmy, że wypadałoby przywitać się z Tobą, biorąc pod uwagę, że tak rzadko do przyjeżdżasz do Londynu. – zakończył, obdarzając moją siostrę szarmanckim uśmiechem.
– Daruj sobie te śpiewki, Zayn. – skomentował Niall, po czym wyszczerzył zęby do mojej siostry. – Co tam słychać, Gemma? – zapytał i bez zbędnych ceregieli przysiadł się do naszego stolika. Zayn, sprawiał wrażenie człowieka, który nie za bardzo wie, co za sobą zrobić, ale po chwili przysunął sobie krzesło i zajął miejsce obok blondyna patrząc się na niego spod łba. Gemma roześmiała się, a po chwili rozmawiała już wesoło z moimi przyjaciółmi. Po jakimś czasie oświadczyła im, że jest w ciąży, na co Niall zareagował dzikim wrzaskiem radości i zaczął poklepywać moją siostrę z uznaniem po plecach, a Zayn uśmiechnął się tylko przyjaźnie i złożył Gemmie serdeczne gratulacje. ‘Biedak, no, złamała mu chyba serce’ – pomyślałem, patrząc dyskretnie na bruneta, który starał się zachowywać tak, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Obiecałem sobie w duchu, że w najbliższym czasie przedstawię go koleżance Gemmy, która, jak się dowiedziałem podczas dzisiejszej rozmowy, w najbliższym czasie wprowadza się na stałe do Londynu. Pocieszając się tą myślą, przestałem zamartwiać się o życie uczuciowe Zayn’a.
Nagle mojej siostrze rozdzwonił się telefon. Wyciągnęła go roztargniona z torebki i odebrała. – Halo? Ach, tak, tak! Przepraszam bardzo, zupełnie straciłam poczucie czasu… Tak, tak, już idę, jeszcze raz bardzo przepraszam. – rozłączyła się, po czym spojrzała na nas przepraszającym wzrokiem. – Muszę już iść, chłopaki, trochę się zagadałam. – oznajmiła i zaczęła zakładać swój płaszcz. – Spokojnie, my też już będziemy się zbierać. – powiedziałem, również wstając z krzesła. Po chwili wyszliśmy na zalaną słońcem ulicę, a Gemma przygarnęła mnie do siebie i przytuliła z uczuciem. Odwzajemniłem uścisk czując już po raz kolejny tego dnia, że do oczu znów napływają mi łzy. – Kocham Cię, braciszku. – szepnęła, po czym puściła mnie, znów się uśmiechając. – Też Cię kocham, odpowiedziałem. – Gemma poczochrała lekko moje włosy. – Na razie, chłopaki! – zwróciła się do moich przyjaciół, a następnie, machając nam jeszcze ręką, weszła na przejście dla pieszych.
I wtedy, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Usłyszałem przeraźliwy pisk opon oraz donośny dźwięk klaksonu. Chwilę potem, rozległ się donośny huk, a po ulicy potoczył się głośny krzyk mojej siostry. A potem, zobaczyłem ją, jak leży bezwładnie na środku ulicy, jak porzucona, szmaciana lalka, a z głowy obficie cieknie jej krew, tworząc wokół jej brązowych włosów coraz większą, szkarłatną kałużę. Nie wierzyłem w to, co przed chwilą zobaczyłem. Rzuciłem się w stronę Gemmy, ale poczułem, że obejmują mnie jakieś ręce. Szarpałem się przeraźliwie, krzycząc tak głośno, że aż rozbolało mnie gardło. Dookoła ludzie również zaczęli krzyczeć, w oddali słychać już było sygnał karetki. Ale nie byłem tego świadomy. Nadal miotałem się, starając uwolnić się, od tych natrętnych ramion. Po chwili widok siostry zasłoniła mi karetka, a policjanci, którzy również pojawili się na miejscu, zaczęli odgradzać miejsce wypadku żółtą taśmą, odpychając mnie jeszcze dalej od Gemmy. Nagle przestałem się szarpać i zacząłem tępo obserwować całe zamieszanie, jakie powstało na ulicy. Poczułem, że ucisk na moich ramionach zelżał. Osunąłem się na ziemię czując, że kolana odmawiają mi posłuszeństwa. – Harry, nic Ci nie jest…? – usłyszałem rozedrgany głos blondyna tuż przy moim uchu. Nie odpowiedziałem mu, tylko ukryłem twarz w dłoniach i zacząłem płakać.
***
Dramatycznie, oh, dramatycznie, nieprawdaż?
Następna część w niedziele, o ile znowuż nie spotkam się z pewnymi przeszkodami...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)