Biegłem najszybciej jak mogłem,
czując dotkliwy ból w boku, jakby ktoś włożył mi nóż pomiędzy żebra. Mimo to
nie zmniejszałem tępa. – Harry, zaczekaj! – dobiegło moich uszu wołania Liam’a,
który pędził za mną resztkami sił. W końcu dobiegłem do celu i zatrzymałem się,
wpatrując się intensywnie w masywny, drewniany szyld jakiejś meksykańskiej
restauracji. Po prawej stronie drzwi stał wielki, dmuchany kaktus, na którego
widok zacząłem niekontrolowanie chichotać. Po chwili dobiegł do mnie Li,
zrzędząc i dysząc jak stara lokomotywa. Oparł się o mnie i trzymając się ręką
za serce, wydusił – Niezłą masz kondycję. – zignorowałem jego uwagę. – To tu? –
zapytałem, wskazując palcem na lokal przed nami. – Tak, ale… - zaczął Liam,
lecz nie usłyszałem dalszej części jego wypowiedzi, gdyż otworzyłem zamaszyście
drzwi i przekroczyłem pewnym krokiem próg restauracji. W środku panował gwar
oraz tłok, a z głośników leciała wesoła muzyka. Wszystkie stoliki były zajęte,
a pomiędzy jedzącymi i śmiejącymi się klientami krążyło kilku kelnerów, każdy
na głowie z wielkim sombrero i kolorową chustą przewiązaną w pasie. Zmrużyłem
oczy wytężając wzrok. I nagle, w kącie zatłoczonego pomieszczenia, dostrzegłem
go.
Stał tam, w tym idiotycznym kapeluszu, z notesem w dłoni i z uwagą notował dania dyktowane mu przez jakiegoś tęgiego faceta. Zacząłem przepychać się w jego stronę, nie zwracając uwagi na okrzyki oburzenia co poniektórych. Po chwili stałem już tuż za nim. – I do tego fasoli, ale dużo, zapisz to pan! – rozkazał grubas, machając tłustym paluchem. Louis westchnął cicho – Fasola super size, rozumiem, rozumiem… - mruknął, szkicując ołówkiem twarz siedzącego przed nim tłuściocha, pożerającego wielką porcję burrito. – Jesteś idiotą, Tomlinson. – powiedziałem głośno rozbawionym głosem.
Ołówek zatrzymał się gwałtownie, po czym Lou odwrócił się na pięcie, wpadając na mnie i tracąc równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie, więc chwyciłem go za ramiona nie chcąc, aby upadł. Louis wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy zaskoczenie mieszało się ze szczęściem oraz szokiem. – C-c-co tu robisz? – wydusił w końcu, jąkając się trochę. – Hm, pomyślmy… Mówię Ci, że jesteś idiotą. Skończonym idiotą, palantem i debilem, w którym, na moje nieszczęście, jestem zakochany jak cholera. – powiedziałem, wpatrując się z uczuciem w szafirowe tęczówki chłopaka. Louis otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu zacząć zdania. – Nic nie mów. – powiedziałem. – Liam mi wszystko opowiedział. Naprawdę jesteś głupi. – kontynuowałem. – Myślisz, że przestałbym Cię po Tym wszystkim kochać? – zapytałem, przejeżdżając kciukiem po lekko rozchylonych wargach szatyna. Nie odpowiedział, tylko patrzył się na mnie, a w jego oczach dostrzegłem łzy.
– Kocham Cię, Louis. Kocham Cię i mam nadzieję, że Ty mnie też i będziesz chciał być ze mną. – wyszeptałem, zbliżając usta do jego ucha. Poczułem, że Lou zadrżał lekko, na dźwięk moich słów. Odsunąłem się od niego trochę i rzuciłem mu jeszcze jedno spojrzenie, zanim go pocałowałem. Kiedy nasze wargi złączyły się w jedną całość poczułem, jakbym odzyskał jakąś część mnie, którą zgubiłem gdzieś w dalekiej przeszłości. Objąłem Louis’a jedną ręką w pasie, przyciskając go bardziej do mojego ciała, a drugą wplotłem w jego włosy, strącając mu tym samym te głupie sombrero z głowy. Lou zarzucił obie dłonie na moją szyję i wspiął się na place, aby zmniejszyć odległość między naszymi ustami. Czułem, jak jego pierś unosi się i opada gwałtownie, a policzki buchają gorącem.
Nagle poczułem ostry ból. Ktoś złapał mnie moje lewe ramię w żelazny uścisk i odsunął brutalnie od słodkich ust Louis’a. Nie oderwałem jednak wzroku od jego twarzy, na której wykwitły teraz pokaźne rumieńce, a oczy błyszczały dziko. Oblizałem lubieżnie wargi wpatrując się w te przepiękne, niebieskie tęczówki.
– Ja się pytam, co to, kurwa, za pedalizm szerzy się w mojej knajpie?! – ryknął mi tubalny głos tuż przy uchu. Odwróciłem z niechęcią głowę od Louis’a i spojrzałem prosto w purpurową ze złości twarz jakiegoś mężczyzny, który wyglądał jak wyjęty z kreskówki. Był dość niski, miał siwe, krzaczaste wąsy, które na końcach wywijały się ku górze, a wielkie, okrągłe oczy, które teraz dodatkowo wytrzeszczał jak opętany, zdobiły równie krzaczaste brwi. Do tego wszystkiego, na głowie miał chyba największe i najbardziej kolorowe sombrero, jakie widziałem w całym moim życiu. Nie mogąc się powstrzymać, ryknąłem niepohamowanym śmiechem. – Czego rżysz, cioto pieprzona?! – wrzasnął, rozwścieczony już do granic możliwości mały człowieczek. Nie mogąc zapanować nad impulsem, zdjąłem mu pstrokate sombrero i wkładając je na własną głowę, chwyciłem czającego się za mną Louis’a za rękę.
– Przepraszam pana, my chyba wychodzimy. – wyrzuciłem z siebie, skrajnie rozbawiony i zacząłem przepychać się szybko w stronę drzwi. – Wychodzicie?! WYCHODZICIE?! Wracać tu mi zaraz, pedały jedne! A Ty, oddawaj mi moje sombrero, krąbny kutasie! To pamiątka rodzinna! – wrzeszczał za nami, wymachując groźnie pięścią. Rzuciłem się do drzwi i otworzyłem je szeroko, prawie wpadając na Liam’a, który najwidoczniej stał tuż za nimi. Wytrzeszczył oczy, wpatrując się w gigantyczny kapelusz na mojej głowie, ale nie dałem mu czasu na żadne pytania.
– Uciekamy! – rzuciłem w jego stronę, sam puszczając się biegiem, nadal trzymając Louis’a za rękę. Nagle na ulicę wypadł właściciel restauracji, dysząc ciężko z wściekłości. – Wracać tu! WRACAĆ TU! – krzyczał za nami, podskakując w miejscu jak poparzony. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie ma sensu nas gonić. – KONIEC TEGO! TOMLINSON, ZWALNIAM CIĘ! – usłyszeliśmy jeszcze jego wrzask, znikając za rogiem. Louis roześmiał się głośno, no co moje serce zabiło trochę głośniej. Przebiegliśmy jeszcze kilka przecznic, zatrzymując się w końcu, gdyż zabrakło nam sił. Wszyscy trzej oddychaliśmy ciężko. Czując, że nogi lekko trzęsą mi się z wysiłku, przykucnąłem, opierając plecy o zimną, kamienną ścianę najbliższego budynku.
– Dobra, może teraz wynagrodzicie mi to, że o mało co na zawał nie padłem i opowiecie mi, co takiego ciekawego wydarzyło się w przeciągu tych dwudziestu minut? – wydyszał Liam z miną nieszczęśnika, trzymając się za prawy bok. Wymieniliśmy z Louis’em rozbawione spojrzenia, po czym oboje wybuchliśmy radosnym śmiechem. Śmiałem się, i śmiałem, czując jak uchodzą ze mnie wszystkie negatywne emocje, które gościły we mnie od dłuższego czasu. Nagle poczułem ciepłą dłoń na moim policzku. Z uśmiechem spojrzałem w szafirowe oczy szatyna. Na jego różanych wargach również gościł uśmiech. Położyłem dłoń po lewej stronie jego klatki piersiowej, aby móc poczuć, jak bije mu serce. Louis powędrował wzrokiem za moją ręką, a potem założył mi jednego z moich niesfornych loków za ucho, spoglądając na mnie z czułością.
– Też Cię kocham, Harry i tak, chcę być z Tobą bez względu na wszystko. – powiedział ze spokojem i złożył krótki pocałunek w kąciku moich ust. Mruknąłem, nie do końca zadowolony z tej krótkiej pieszczoty. Chciałem więcej. O wiele, wiele, więcej. Pociągnąłem Louis’a za szalik, zbliżając nasze twarze tak, że dzieliły je już tylko minimetry. – Lou… - wyszeptałem, zachłannie wędrując wolną dłonią po jego torsie.
– EKHEM. – chrząknął głośno Liam, sprowadzając nas brutalnie do rzeczywistości. – Rozumiem, że dziś raczej nie usłyszę już od was ani słowa wyjaśnienia, ale jakoś wam wybaczę. – powiedział, udając obrażonego, ale po chwili jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który zepsuł cały efekt. – Ale, kurde, musicie przyznać, że Payne to ma talent! Jestem swatka Number One na calutkim świecie! – wykrzyknął rozradowany obejmując nas oboje tak mocno, że po chwili zacząłem mieć lekkie problemy z oddychaniem. Na szczęście zaraz nas puścił, znów zaczynając trajkotać. – Jezus Maria, chyba odkryłem już moje powołanie. Założę biuro matrymonialne i zostanę światowym kupidynem! A wy..! – wskazał na nas oskarżycielsko palcem. – Macie szczęście, bo byliście moim pierwszymi klientami, więc wszystko macie gratis. Ale będziecie musieli wystąpić w reklamie, zachwalając moje niesamowite umiejętności! – zakończył, unosząc groźnie jedną brew do góry. – No, ale dobry Aniołek Miłości wie też doskonale, kiedy zostawić zakochańców samych. – dodał, a na jego twarzy znów zagościł serdeczny uśmiech. Szczerze mówiąc, zaczynałem się go trochę bać. Spojrzałem na Louis’a, który patrzył się na Liam’a z lekko otwartymi ustami. – Na razie, gołąbeczki! – rzucił w naszą stronę i odszedł zadowolony, nucąc coś pod nosem.
– Jutro mu przejdzie, prawda?… - wyszeptał Lou, odprowadzając wzrokiem, znikającą już w ciemności figurkę Liam’a. – Przejdzie. – zapewniłem go, składając pocałunek na jego czole. Louis natychmiast odwrócił się w moją stronę i uśmiechając się szeroko, splótł nasze dłonie w ciasnym uścisku. – Idziemy do Ciebie? – zapytał. – Tak, idziemy do mnie. – odpowiedziałem, czując się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Stał tam, w tym idiotycznym kapeluszu, z notesem w dłoni i z uwagą notował dania dyktowane mu przez jakiegoś tęgiego faceta. Zacząłem przepychać się w jego stronę, nie zwracając uwagi na okrzyki oburzenia co poniektórych. Po chwili stałem już tuż za nim. – I do tego fasoli, ale dużo, zapisz to pan! – rozkazał grubas, machając tłustym paluchem. Louis westchnął cicho – Fasola super size, rozumiem, rozumiem… - mruknął, szkicując ołówkiem twarz siedzącego przed nim tłuściocha, pożerającego wielką porcję burrito. – Jesteś idiotą, Tomlinson. – powiedziałem głośno rozbawionym głosem.
Ołówek zatrzymał się gwałtownie, po czym Lou odwrócił się na pięcie, wpadając na mnie i tracąc równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie, więc chwyciłem go za ramiona nie chcąc, aby upadł. Louis wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy zaskoczenie mieszało się ze szczęściem oraz szokiem. – C-c-co tu robisz? – wydusił w końcu, jąkając się trochę. – Hm, pomyślmy… Mówię Ci, że jesteś idiotą. Skończonym idiotą, palantem i debilem, w którym, na moje nieszczęście, jestem zakochany jak cholera. – powiedziałem, wpatrując się z uczuciem w szafirowe tęczówki chłopaka. Louis otwierał już usta, żeby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu zacząć zdania. – Nic nie mów. – powiedziałem. – Liam mi wszystko opowiedział. Naprawdę jesteś głupi. – kontynuowałem. – Myślisz, że przestałbym Cię po Tym wszystkim kochać? – zapytałem, przejeżdżając kciukiem po lekko rozchylonych wargach szatyna. Nie odpowiedział, tylko patrzył się na mnie, a w jego oczach dostrzegłem łzy.
– Kocham Cię, Louis. Kocham Cię i mam nadzieję, że Ty mnie też i będziesz chciał być ze mną. – wyszeptałem, zbliżając usta do jego ucha. Poczułem, że Lou zadrżał lekko, na dźwięk moich słów. Odsunąłem się od niego trochę i rzuciłem mu jeszcze jedno spojrzenie, zanim go pocałowałem. Kiedy nasze wargi złączyły się w jedną całość poczułem, jakbym odzyskał jakąś część mnie, którą zgubiłem gdzieś w dalekiej przeszłości. Objąłem Louis’a jedną ręką w pasie, przyciskając go bardziej do mojego ciała, a drugą wplotłem w jego włosy, strącając mu tym samym te głupie sombrero z głowy. Lou zarzucił obie dłonie na moją szyję i wspiął się na place, aby zmniejszyć odległość między naszymi ustami. Czułem, jak jego pierś unosi się i opada gwałtownie, a policzki buchają gorącem.
Nagle poczułem ostry ból. Ktoś złapał mnie moje lewe ramię w żelazny uścisk i odsunął brutalnie od słodkich ust Louis’a. Nie oderwałem jednak wzroku od jego twarzy, na której wykwitły teraz pokaźne rumieńce, a oczy błyszczały dziko. Oblizałem lubieżnie wargi wpatrując się w te przepiękne, niebieskie tęczówki.
– Ja się pytam, co to, kurwa, za pedalizm szerzy się w mojej knajpie?! – ryknął mi tubalny głos tuż przy uchu. Odwróciłem z niechęcią głowę od Louis’a i spojrzałem prosto w purpurową ze złości twarz jakiegoś mężczyzny, który wyglądał jak wyjęty z kreskówki. Był dość niski, miał siwe, krzaczaste wąsy, które na końcach wywijały się ku górze, a wielkie, okrągłe oczy, które teraz dodatkowo wytrzeszczał jak opętany, zdobiły równie krzaczaste brwi. Do tego wszystkiego, na głowie miał chyba największe i najbardziej kolorowe sombrero, jakie widziałem w całym moim życiu. Nie mogąc się powstrzymać, ryknąłem niepohamowanym śmiechem. – Czego rżysz, cioto pieprzona?! – wrzasnął, rozwścieczony już do granic możliwości mały człowieczek. Nie mogąc zapanować nad impulsem, zdjąłem mu pstrokate sombrero i wkładając je na własną głowę, chwyciłem czającego się za mną Louis’a za rękę.
– Przepraszam pana, my chyba wychodzimy. – wyrzuciłem z siebie, skrajnie rozbawiony i zacząłem przepychać się szybko w stronę drzwi. – Wychodzicie?! WYCHODZICIE?! Wracać tu mi zaraz, pedały jedne! A Ty, oddawaj mi moje sombrero, krąbny kutasie! To pamiątka rodzinna! – wrzeszczał za nami, wymachując groźnie pięścią. Rzuciłem się do drzwi i otworzyłem je szeroko, prawie wpadając na Liam’a, który najwidoczniej stał tuż za nimi. Wytrzeszczył oczy, wpatrując się w gigantyczny kapelusz na mojej głowie, ale nie dałem mu czasu na żadne pytania.
– Uciekamy! – rzuciłem w jego stronę, sam puszczając się biegiem, nadal trzymając Louis’a za rękę. Nagle na ulicę wypadł właściciel restauracji, dysząc ciężko z wściekłości. – Wracać tu! WRACAĆ TU! – krzyczał za nami, podskakując w miejscu jak poparzony. Najwyraźniej doszedł do wniosku, że nie ma sensu nas gonić. – KONIEC TEGO! TOMLINSON, ZWALNIAM CIĘ! – usłyszeliśmy jeszcze jego wrzask, znikając za rogiem. Louis roześmiał się głośno, no co moje serce zabiło trochę głośniej. Przebiegliśmy jeszcze kilka przecznic, zatrzymując się w końcu, gdyż zabrakło nam sił. Wszyscy trzej oddychaliśmy ciężko. Czując, że nogi lekko trzęsą mi się z wysiłku, przykucnąłem, opierając plecy o zimną, kamienną ścianę najbliższego budynku.
– Dobra, może teraz wynagrodzicie mi to, że o mało co na zawał nie padłem i opowiecie mi, co takiego ciekawego wydarzyło się w przeciągu tych dwudziestu minut? – wydyszał Liam z miną nieszczęśnika, trzymając się za prawy bok. Wymieniliśmy z Louis’em rozbawione spojrzenia, po czym oboje wybuchliśmy radosnym śmiechem. Śmiałem się, i śmiałem, czując jak uchodzą ze mnie wszystkie negatywne emocje, które gościły we mnie od dłuższego czasu. Nagle poczułem ciepłą dłoń na moim policzku. Z uśmiechem spojrzałem w szafirowe oczy szatyna. Na jego różanych wargach również gościł uśmiech. Położyłem dłoń po lewej stronie jego klatki piersiowej, aby móc poczuć, jak bije mu serce. Louis powędrował wzrokiem za moją ręką, a potem założył mi jednego z moich niesfornych loków za ucho, spoglądając na mnie z czułością.
– Też Cię kocham, Harry i tak, chcę być z Tobą bez względu na wszystko. – powiedział ze spokojem i złożył krótki pocałunek w kąciku moich ust. Mruknąłem, nie do końca zadowolony z tej krótkiej pieszczoty. Chciałem więcej. O wiele, wiele, więcej. Pociągnąłem Louis’a za szalik, zbliżając nasze twarze tak, że dzieliły je już tylko minimetry. – Lou… - wyszeptałem, zachłannie wędrując wolną dłonią po jego torsie.
– EKHEM. – chrząknął głośno Liam, sprowadzając nas brutalnie do rzeczywistości. – Rozumiem, że dziś raczej nie usłyszę już od was ani słowa wyjaśnienia, ale jakoś wam wybaczę. – powiedział, udając obrażonego, ale po chwili jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który zepsuł cały efekt. – Ale, kurde, musicie przyznać, że Payne to ma talent! Jestem swatka Number One na calutkim świecie! – wykrzyknął rozradowany obejmując nas oboje tak mocno, że po chwili zacząłem mieć lekkie problemy z oddychaniem. Na szczęście zaraz nas puścił, znów zaczynając trajkotać. – Jezus Maria, chyba odkryłem już moje powołanie. Założę biuro matrymonialne i zostanę światowym kupidynem! A wy..! – wskazał na nas oskarżycielsko palcem. – Macie szczęście, bo byliście moim pierwszymi klientami, więc wszystko macie gratis. Ale będziecie musieli wystąpić w reklamie, zachwalając moje niesamowite umiejętności! – zakończył, unosząc groźnie jedną brew do góry. – No, ale dobry Aniołek Miłości wie też doskonale, kiedy zostawić zakochańców samych. – dodał, a na jego twarzy znów zagościł serdeczny uśmiech. Szczerze mówiąc, zaczynałem się go trochę bać. Spojrzałem na Louis’a, który patrzył się na Liam’a z lekko otwartymi ustami. – Na razie, gołąbeczki! – rzucił w naszą stronę i odszedł zadowolony, nucąc coś pod nosem.
– Jutro mu przejdzie, prawda?… - wyszeptał Lou, odprowadzając wzrokiem, znikającą już w ciemności figurkę Liam’a. – Przejdzie. – zapewniłem go, składając pocałunek na jego czole. Louis natychmiast odwrócił się w moją stronę i uśmiechając się szeroko, splótł nasze dłonie w ciasnym uścisku. – Idziemy do Ciebie? – zapytał. – Tak, idziemy do mnie. – odpowiedziałem, czując się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz