niedziela, 9 września 2012

Rozdział 4


Przez szeroko otwarte okno do pokoju wlatywało mroźne powietrze i pierwsze, nieśmiałe promienie słońca. Była siódma rano, a ja siedziałem nieruchomo na łóżku, gapiąc się na kota, starając się nie myśleć o tym, co miało miejsce zaledwie trzy dni temu. Starałem się zapomnieć. Starałem się, naprawdę się starałem, lecz wielka rana w moim sercu jeszcze się nie zagoiła i ciągle pulsowała tępym bólem, który nie pozwalał mi na wyrzucenie tych wszystkich scen z pamięci. Nagle rozdzwoniła się moja komórka. Spojrzałem na ekran bez emocji. Zayn. Cóż, nie można było powiedzieć, że to mnie zaskoczyło. Sięgnąłem po telefon i odrzuciłem połączenie.

Niall i Zayn przez ostatnie dni wydzwaniali do mnie przynajmniej po czterdzieści razy na dzień, ale nie chciałem z nimi rozmawiać. Z nikim nie chciałem rozmawiać. Czułem się tak, jakbym żył w innym świecie. Hm, formalnie żyłem teraz w zupełnie innym świecie – w świecie, gdzie Gemmy już nie ma. Sięgnąłem po kołdrę i zarzuciłem ją na głowę, tworząc coś na kształt prowizorycznego namiotu. Podkurczyłem nogi pod brodę i objąłem je ramionami. Po chwili usłyszałem, że ktoś na zewnątrz śmieje się radośnie. Zamknąłem oczy, chowając głowę pomiędzy kolanami. Trudno mi było uwierzyć, że na świecie są ludzie, którzy potrafią się uśmiechać, którzy potrafią być radośni, którzy w dupie mają to, że Gemma zginęła i już nigdy do mnie nie zadzwoni, nigdy mnie nie przytuli, nigdy mnie nie pocieszy…

Moim ciałem wstrząsnął cichy szloch. Telefon znów zaczął dzwonić, ale tym razem go zignorowałem. Poczułem jak po moim nosie spływa samotna łza. Zatrzymała się na moment na jego czubku, ale po chwili spadła na prześcieradło, tworząc na nim małą, mokrą plamkę. Zacząłem się w nią wgapiać, wodząc palcem po jej krągłej krawędzi. Nagle do moich uszu dobiegł głośny huk. I następny, i następny. Zamarłem z wyprostowanym palcem w połowie szóstego okrążania plamki. Po chwili doszło do mnie, że ten hałas dobiega z mojego korytarza. Najwyraźniej ktoś dobijał się do drzwi. Nawet domyślałem się, kim ten ktoś jest. – Styles, natychmiast otwieraj te drzwi! – dobiegł mnie stłumiony krzyk Niall’a, potwierdzając moje przypuszczenia dotyczące tożsamości osoby stojącej za drzwiami. Westchnąłem pod nosem i wznowiłem wędrówkę dookoła mojej plamki.

Zakładałem z góry, że blondyn powrzeszczy trochę, zmęczy się i pójdzie sobie szybciej, niż można by było przypuszczać. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się myliłem. Po pół godzinie Horan wciąż uparcie łomotał w drzwi, wołając mnie od czasu do czasu. Dobijał się do mieszkania nawet bardziej intensywnie niż na początku. – Harold, otwieraj te drzwi, do kurwy nędzy, bo stracę już resztkę cierpliwości, która mi została! – wrzasnął tak głośno, że mógłbym się założyć, że słyszeli go w sąsiednim bloku. Wytknąłem głowę spod kołdry i wstałem z łóżka, powoli powłócząc nogami. Kiedy doszedłem do korytarza, otworzyłem gwałtownie drzwi. Niall zamarł z ręką w powietrzu, jakby zaskoczony, że po tak krótkim czasie udało mu się dopiąć swego. Za ramieniem blondyna, dostrzegłem też Zayn’a, który opierał się o ścianę ze spuszczoną głową.

– Hej. – przywitałem się z nimi zachrypniętym głosem, i ruszyłem do salonu w stronę sofy, zostawiając im otwarte na oścież drzwi. Blondyn bez zbędnych ceregieli złapał za ramię Zayn’a i wepchnął go do środka, trzaskając za sobą drzwiami. – Dobra, Styles. Siedzisz w tym domu już od kilku dni, nie dając nam znaku życia. Nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na sms’y, więc nie mam zamiaru Cię przepraszać, że odwaliłem taką szopkę, żeby tu się dostać. – zaczął Niall, a po jego głosie można było stwierdzić, że jest strasznie wkurzony. Zayn nic nie mówił, tylko patrzył się na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi oczami otoczonymi wachlarzem gęstych rzęs. Spuściłem wzrok, unikając kontaktu wzrokowego z którymkolwiek z nich. Horan widząc, że jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia, zaklął rozdrażniony, po czym uklęknął przede mną, łapiąc moją twarz w obie ręce zmuszając mnie tym samym, żebym spojrzał w jego niebieskie tęczówki.

Nie dostrzegłem w nich ani krzty złości, czy agresji, tylko troskę i współczucie. Nagle poczułem się jak najgorszy egoista na świecie. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale przez moje zaschnięte gardło, nie udało mi się wydobyć żadnego dźwięku. Chciałem im powiedzieć, jak wiele dla mnie znaczy to, że przyszli do mnie i martwią się o mnie, chcą mi pomóc, ale nie byłem w stanie. Po raz kolejny tego dnia do oczy zaszły mi łzami. Nie mogąc znaleźć lepszego sposobu na okazanie wdzięczności, przytuliłem się do Niall’a chowając twarz w jego koszuli. Rozryczałem się, mocząc blondynowi ubranie. Horan’owi chyba to nie przeszkadzało, bo objął mnie tylko i zaczął delikatnie głaskać mnie po głowie. Po chwili poczułem, że sofa ugina się lekko i zorientowałem się, że to Zayn usiadł koło mnie. Zaczął nieśmiało gładzić mnie po plecach, a po jego urywanym oddechu mogłem się domyślić, że również płacze.

W końcu zdałem sobie sprawę, że moje oczy są już suche. Oderwałem się od torsu blondyna, niedbale ocierając twarz rękawem. Zacisnąłem dłonie i skupiając na nich wzrok, przełknąłem głośno ślinę. – Przepraszam was. – wyszeptałem, przerywając milczenie. Zayn złapał mnie za dłoń i ścisnął ją lekko. Kątem oka zauważyłem, że uśmiecha się do mnie. Niall zaczął chodzić po pokoju wykręcając sobie palce. Nagle zatrzymał się przy oknie, i oparłszy się o parapet, powiedział – Nie musisz przepraszać, Harry. Nie o to nam chodzi. My po prostu martwimy się o Ciebie. Siedzisz tu zamknięty, nic nie robisz całymi dniami. Wygląda to tak, jakbyś Ty też umarł... – na wspomnienie o śmierci Gemmy poczułem się tak, jakby ktoś walnął mnie w twarz. – Nie chcę o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz, nie chcę, proszę… - wyjąkałem. Blondyn tylko westchnął. – Dobrze, przepraszam. Ale nie pozwolę Ci tu dalej gnić. Dziś wychodzimy. – spojrzałem się na jego twarz z niedowierzaniem. – Tak, wychodzimy. I nie patrz tak na mnie, Styles, bo nic nie zdziałasz. Nie możesz tu siedzieć sam jak palec, do usranej śmierci. A teraz idę wybrać Ci ciuchy. – rzucił blondyn, po czym nie czekając na żadne zaproszenie, ruszył prosto do mojej sypialni.

– On się o Ciebie martwi, Harry. – powiedział cicho Zayn, patrząc na mnie z troską. – Ja też się o Ciebie martwię. Wiem, że może wydawać Ci się niedorzeczne, ale wierz mi, między ludźmi na pewno poczujesz się lepiej. – Prychnąłem z niedowierzaniem. Brunet ścisnął mnie za ramię i wstał z kanapy. – Zrób to dla nas Harry. Zrób to dla nas, dla Gemmy, a przede wszystkim, zrób to dla siebie. – rzekł, również udając się do sypialni, zostawiając mnie samego z nieobecnym spojrzeniem na sofie.

***

Next part za tydzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz