niedziela, 30 września 2012

Rozdział 7


Otworzyłem oczy i natychmiast je zamknąłem, bo oślepiło mnie blade światło poranka. Z moich ust wydobył się głośny jęk niezadowolenia. Uniosłem się lekko na łokciach, żeby ugnieść dłonią poduszkę tak, aby nabrała wygodniejszego kształtu. Potem położyłem się na niej z uśmiechem zadowolenia na ustach. Lecz nagle, w moim umyśle pojawiły się sceny z wczorajszego wieczoru – wieczór, bar, picie, Niall, Zayn, Liam, Louis. Wyprostowałem się gwałtownie, a Kapeć obrzuciła mnie krótkim spojrzeniem, jakby była trochę zdziwiona moim zachowaniem.

‘Louis…’ pomyślałem, po czym przypomniał mi się jego dotyk na mojej skórze, jego delikatne palce i głęboki głos. Uśmiechnąłem się rozmarzony, przyglądając się mojej prawej ręce, leżącej spokojnie na pościeli, która jeszcze kilka godzin temu spleciona była z dłonią Tomlinson’a. Ale po chwili uśmiech zszedł z mojej twarzy i ogarnęło mnie poczucie beznadziei. Zwiesiłem głowę, wpatrując się ponuro w swoje kolana. To, co zaszło wczoraj, nie miało dla Louis’a żadnego znaczenia. Był po prostu pijany i nie myślał racjonalnie. Proszę Cię, Styles, czyżbyś naprawdę uwierzył, że Lou czuje do Ciebie coś więcej niż zwykłą przyjaźń?

Poczułem, jak rozczarowanie piecze mnie w gardle. Byłem na siebie wściekły, że dopuściłem do tego, aby zapłonął we mnie płomień nadziei, który teraz zgasł szybciej, niż się pojawił. Louis przecież nie jest, i nigdy nie był gejem, a ja bardzo dobrze o tym wiedziałem. Ale z drugiej strony, ja przecież też nie byłem gejem, prawda? Od czasu przeprowadzki do Londynu miałem trochę kobiet. Podobały mi się ich ciała, uwielbiałem patrzeć na nie, gdy jeszcze spały po upojnej nocy.

Wstałem z łóżka czując, jak trzęsą mną emocje. Sięgnąłem po spodnie wciągając je na nogi, z zamiarem wyjścia z domu. Chciałem pójść gdziekolwiek, by zająć czymś myśli. Nie zniósłbym siedzenia w miejscu i bezsensownego rozmyślania, co by było gdyby. Nagle, przypomniał mi się jeszcze jeden szczegół z wczorajszej nocy. Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni karteczkę z numerem Louis’a. Popatrzyłem chwilę na ciąg cyfr, oraz zgrabne pismo chłopaka, po czym odłożyłem papierek na szafkę stojącą przy łóżku.

Założyłem przez głowę bordową bluzę i ruszyłem w stronę drzwi, po drodze zarzucając torbę na ramię. Gdy wyszedłem na ulicę, moją twarz zaatakował chłody wiatr. Przekląłem się w duchu, że nie wziąłem ze sobą szalika, czy czegoś w tym rodzaju, ale nie miałem zamiaru wracać do domu. Ruszyłem przed siebie, pochłonięty swoimi myślami, ignorując złośliwość londyńskiej pogody.

Oczywiście, miałem zamiar zadzwonić do Louis’a. Była tylko kwestia, kiedy to zrobię. Niestety obawiałem się, że nie mogłem udawać w nieskończoność, że nasze wczorajsze spotkanie nie miało miejsca. Był moim dobrym przyjacielem i nie mogłem go tak po prostu olać, bo mam pewne, dość poważne, problemy z głową. Zresztą stęskniłem się za nim oraz Liam’em i nie potrafiłem dopuścić do siebie możliwości, że znów miałbym stracić z nimi kontakt, kiedy los ponownie postanowił skrzyżować ze sobą nasze drogi. Poza tym odniosłem wrażenie, że Niall i Zayn bardzo ich polubili, więc byłoby to niemożliwością, gdyby niespodziewanie zapomnieli o nich i nie zadawali mi natarczywych pytań, kiedy znów będziemy mogli się spotkać.

Biłem się z myślami, prąc do przodu, obmyślając różne opcje. Kiedy w końcu doszedłem do wniosku, że po powrocie do domu zadzwonię do Louis’a, odkładając moje chore pragnienia na bok, z nieba zaczął prószyć śnieg. – Co do cholery? – mruknąłem do siebie, patrząc zdziwiony w niebo. Był przecież dopiero koniec listopada. Z cichym westchnieniem zawróciłem, kierując się w stronę swojego mieszkania. Niestety śnieg padał coraz gęściej, a biorąc pod uwagę, że miałem na sobie tylko bluzę, chłód mocno dawał mi się we znaki.

Po chwili postanowiłem, że odczekam, aż się rozpogodzi i szczękając zębami wpadłem do pierwszego lepszego sklepu. Okazało się, że trafiłem do piekarni. Uśmiechnąłem się z ulgą, biorąc głęboki wdech i rozkoszując się zapachem świeżego pieczywa oraz panującym w lokalu ciepłem. Podszedłem do kasy i kupiłem zwykły biały chleb, a po chwili zastanowienia również małą drożdżówkę z makiem oraz białą kawę. Kiedy schowałem już portfel do torby i miałem zamiar usiąść przy jednym z nielicznych stolików, postawionych w piekarni, do moich uszu dobiegł cichy szept.

 – Dobry wybór, Harry. – Gdy tylko usłyszałem ten głos, doskonale zdałem sobie sprawę, kogo ujrzę za plecami. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem twarzą w twarz z nikim innym, jak nie z Louis’em Tomlinson’em. Lou uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja starałem odpowiedzieć mu tym samym, ale na mojej twarzy pojawił się tylko jakiś bliżej niezidentyfikowany grymas. Szatyn roześmiał się krótko na widok mojej miny, po czym poklepał mnie lekko po ramieniu, mówiąc. – Usiądź przy jakimś stoliku. Ja tylko coś sobie kupię i usiądę z Tobą, o ile nie masz nic przeciwko. – W odpowiedzi pokręciłem tylko potakująco głową, po czym drżącymi rękoma chwyciłem swoje zakupy i zająłem najbliższy stolik.

 Postanowiłem wykorzystać chwilę samotności, aby doprowadzić się do porządku i zmusić mój umysł do racjonalnego myślenia. Po tak długim okresie niewidzenia się, wyszedłem już z wprawy zachowywania się tak, jakbym czuł do Louis’a tylko przyjaźń. Niestety jego nagłe pojawianie się nie wiadomo skąd, nie pomagało mi do wrócenia do dawnej formy. Zamknąłem oczy i zacząłem wymyślać różne niespotykane kształty, jakie można by było nadać solniczce stojącej przede mną na stole, aby uspokoić targające mną emocje.

Kiedy usłyszałem dźwięk odsuwanego krzesła, otworzyłem oczy i używszy Louis’a, moje ciało ograniczyło się tylko do intensywnych motylków w brzuchu. Żadnych zewnętrznych oznak zakochania. Pogratulowałem sobie w duchu.  – Poważna mina. – zagadnął Lou, patrząc na mnie w skupieniu. – Czyżbyś puścił cichacza? – spytał, zniżając głos do szeptu. Parsknąłem śmiechem, o mało nie rozlewając przy tym kawy. Tomlinson odkroił sobie widelcem kawałek marchewkowego ciasta, które przed chwilą zamówił i włożył go do ust z triumfalną miną. Po chwili jednak odłożył sztuciec, patrząc na mnie jakoś dziwnie. Hm, tak jakby z czułością? ‘Nie, Harry, wybij to sobie z głowy!’ zagrzmiał groźnie surowy głos w mojej podświadomości.

– Muszę Ci powiedzieć, że tęskniłem za Tobą jak cholera. – oznajmił beztrosko Louis, a moją całą trzeźwość umysłu prawie szlag trafił. Zdołałem się jednak opanować i przełykając głośno ślinę, wydusiłem z siebie drżącym głosem. – Mnie też Ciebie brakowało. Tak, o tutaj. – powiedziałem wskazując na swoją klatkę piersiową. – Albo to były po prostu wzdęcia. – zakończyłem z chytrym uśmiechem na ustach. Tym razem, to Louis wybuchnął śmiechem, parskając dookoła okruszkami ciasta. Jego perlisty śmiech był rajem dla moich uszu. Atmosfera zupełnie się rozluźniła, a ja byłem z siebie niesamowicie dumny, że ani razu nie złapałem Louis’a za rękę, bądź nie odgarnąłem mu zabłąkanego kosmyka z twarzy, chodź powstrzymywanie tych odruchów, sprawiało mi niemal fizyczny ból. Cieszyłem się, że znów możemy czerpać radość ze spędzanego wspólnie czasu. Prawie zapomniałem, jak dobrze czuję się w towarzystwie tego roześmianego chłopaka.

Kiedy jednak na naszych talerzach zostały już tylko okruszki, a szklanki były już puste, Tomlinson spojrzał na mnie zalotnie spod rzęs, zupełnie tak samo, jak zrobił to poprzedniego wieczoru. Złapał mnie za rękę, która leżała swobodnie na stole, i nie dając mi czasu na jakąkolwiek reakcję, odezwał się powoli, jakby specjalnie przeciągając slaby. – To jak, może teraz pokażesz mi swoje mieszkanie, a potem, zaprosisz mnie na obiad, który moglibyśmy zrobić razem? – Miałem otwarte oczy, lecz obrazy, które pojawiły się w mojej wyobraźni, na dźwięk jego słów, przysłoniły mi rzeczywistość. Potrząsnąłem lekko głową, chcąc pozbyć się natrętnych i nawiasem mówiąc, bardzo nieprzyzwoitych myśli. – Jasne. – wychrypiałem, a Louis uśmiechnął się szeroko z tajemniczym błyskiem w oczach.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz